piątek, 24 października 2014

Odłam 1 - Piekło stoi otworem.

      
 Tak, tak, tak ! Oto jest kolejna część historii Johny <3 Liczę że wam się spodoba
 Betowała moja Lily Novisaren *-*.

                                                                                                                                      Snow-bez odbioru   -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Wiatr lekko powiewa przyjemnie chłodząc moje nagrzane ciało. W powietrzu unosi się woń sosnowych igieł, a wokół zaczynają świergotać poranne ptaki. Leżę na trawię w środku zacisznej polany wraz z jakąś roześmianą dziewczyną. Obie ubrane jesteśmy w zwiewne śnieżnobiałe sukienki. Przypominamy zwiewne, leśne nimfy całkowicie beztroskie i pozbawione jakichkolwiek zmartwień. Słońce powoli zaczyna oświecać nasze twarze, lecz jedynie nikłymi, porannymi promieniami.
     Dziewczyna obok była moją najlepszą przyjaciółką, sojuszniczką i po części siostrą, jednak zginęła, bo byłam zbyt słaba żeby ją uratować, a teraz jest tu ze mną, równie roześmiana jak lata temu. Jej twarz niegdyś pokryta bliznami, jaśnieje w bladym świetle słońca. Ma duże brunatne oczy, hebanowe włosy i przepiękne usta. Jest przykładem idealnych proporcji kobiety. Zawsze przypominała mi sarenkę. Delikatną, zgrabną, nie zdolną do złych czynów, jednak  igrzyska obnażyły prawdę o niej.
  Lana urodziła się i żyła w dystrykcie drugim do osiągnięcia siedemnastego roku życia, wtedy zgłosiła się na trybuta. Nie miała łatwego dzieciństwa, wszyscy zawsze wymagali od niej aby była najlepsza podając za przykład jej starszą siostrę i triumfatorkę dawnych igrzysk-Enobarie. Nauczyła się zabijać bez mrugnięcia okiem, zmieniła się w zwierze, którego celem jest zwycięstwo. Początkowo trzymała z zawodowcami, ale w trakcie ucieczki ze sceny zapoznałyśmy się lepiej i stwierdziłyśmy, że razem dłużej pożyjemy. Na początku myślałam że to podstęp, bo przecież ona była urodzoną zwyciężczynią, miała szereg sponsorów za plecami, a nade wszystko za sojusznika wybrała właśnie mnie. Następnie razem z nią, Telem i  Myrlin staraliśmy przeżyć na arenie, w tym mrocznym czasie, opoką  okazała się Lana. Chyba właśnie wtedy zrozumiała, że wygrana nie jest wcale najważniejsza, zrozumiała że są rzeczy ważniejsze niż zwycięstwo. A później umarła. Umarła ratując mnie przed ostrzem własnego dystryktu. Umarła choć obiecała żyć wiecznie.
 To wszystko wygląda tak pięknie, ale jest tylko jedno miejsce, w którym moglibyśmy się spotkać.
     - Umarłam? Trafiłam do piekła?- pytam poważnie, na co ona wybucha śmiechem.
     - A czy to wygląda ci na piekło? - odpowiada litościwie.
     - Nie - odpowiadam oschle wciąż zostając przy swoim. - W takim razie gdzie jesteśmy ?
     - Jak to gdzie? W twojej głowie, kwiatuszku - szepcze.- Przecież ja już dawno nie żyję.
Robię pauzę zastanawiając się przy tym nad niemożliwością tej sytuacji, bo przecież jak można to wszytko wyjaśnić, to wygląda na rzeczywistość, jednak z dużą dozą fantastyki. Słońce wschodzi coraz wyżej, a z soczysto zielonej trawy powoli zaczyna parować rosa, dając nam do zrozumienia, że czeka nas upalny dzień, gdziekolwiek jesteśmy.
     -Nic z tego nie rozumiem, w takim razie ja żyję ?-pytam potulnie.
     -Kwiatuszku, gdybym wiedziała to od razu bym ci powiedziała.
     -Okay, pocieszmy się chwilą spokoju. Brakuje mi chwil spędzonych z tobą; odkąd nie ma cię przy mnie czuję, że wszystko się zmieniło - mówię czując jak twarda skorupa pęka odsłaniając bezbronną Johannę. Bezbronną mnie.
     -Co dokładnie masz na myśli ? 
     -Wygrałam, zabiłam Raila, chociaż zanim wyszło na jaw jaki jest... naprawdę go kochałam. Później było tylko gorzej; po powrocie zaczęło się prawdziwe piekło. Młodzi i piękni muszą zapłacić za swój dar. Ja postawiłam się Snowowi, a on w zamian rozłupywał czaszki, miażdżył kręgosłupy, mielił kości i rozpruwał ścięgna moim bliskim – przerwałam na chwilę i przełknęłam ślinę, by nie wybuchnąć szlochem. - Prowokował mnie, ale jakoś udało mi się przetrwać. Bo widzisz, choć próbował mnie złamać, to nie przewidział jednej prostej reakcji: nienawiść hartuje wolę ze stali, która staje się odporna na każde potworności zadawane jej przez świat, wchłania je i uczy się na błędach, stając się przy tym ochroną na uczucia i wszelki ból. Uczucia same w sobie nie są ani złe, ani dobre, są neutralne. Dopiero wprowadzenie ich w czyn stawia je przed sądem dobra i zła.-Przerywam na chwilę i sama zastanawiam się nad tym co powiedziałam, po czym znów ciągnę odbijając piłeczkę w drugą stronę.-Ja Przetrwałam wbrew przewidzeniom wszystkich  Wiem, że nikt nie wytrzymał tyle co ja. Zostałam sama, nawet Blighta mi zabrali. Muszę udawać pewną siebie, choć w głębi jetem już wrakiem człowieka. Cieszę się, że tu jesteś, mogę być szczęśliwa, mogę być sobą. 
 Pierwszy raz od bardzo dawna jestem aż tak szczera.
     -Przykro mi, że tyle cierpiałaś - spojrzała na mnie z mieszaniną współczucia i smutku, niespodziewanie przytula się.- Wiesz może co się stało z moją rodziną ?-pyta bezwstydnie, skoro jesteśmy w mojej głowie to powinna wiedzieć wszystko to co ja i nie zadawać żadnych pytań. 
     - Żyją. W sensie żyli wtedy, gdy się dostałam. W naszym świecie nie jest teraz za spokojnie; nie wiem nawet, czy w tej chwili nie są martwi – zagryzam lekko wargę.-Tylko, że twoja siostra, Enobaria, nie jest z ciebie dumna.
     - Nie oczekuję, że kiedykolwiek będzie. Może i jest moją krewną, ale w duszy wiem, że tak naprawdę nigdy nie byłyśmy prawdziwymi siostrami. Więzy rodzinne to nie wszystko.
 Kolejna pauza i kolejny wybuch szczerości z mojej strony.
     - Broniłam zawsze słusznej sprawy, wolności, ale nikt tego nie dostrzegał. A teraz jestem więźniem własnego umysłu... I wszyscy biorą mnie za wariatkę, której słowa skierowane prosto w serce Kapitolu nic nie znaczą.  Dlaczego wszystko musi być takie trudne?-Pytam nie oczekując odpowiedzi.- Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz. Tylko tyle. Proszę.
     - Obiecuję, kwiatuszku - szepcze i uśmiecha się w sposób, w który tylko ona potrafi się uśmiechać, podnosząc lekko wargę do góry ukazując skryte perliste zęby, trochę arogancko, trochę bezlitośnie, ale jednak tak znajomo.
     Na chwilę zamykam oczy i rzeczywistość się zmienia.
     Wróciłam. 
     Jestem w jakimś zaciemnianym, podziemnym lochu. Nic nie widać, nic nie słychać. Tylko ciemność, ja i obrzydliwy fetor ludzkiego moczu; więźniowie zamknięci w miejscu, z którego nikt nie ucieknie. 
     Po paru minutach świat nabiera lekkich konturów i zauważam sterylnie białe drzwi, a w nich okienko z kratami. Jestem ubrana w szary przymały strój jednoczęściowy, pod spodem nic nie mam. Nie czuję na sobie ani stanika, ani majtek, a moje bose stopy powoli wchłaniają zimno betonowej podłogi. Oglądam się za siebie i widzę dwa łóżka, także śnieżnobiałe. Różnią się jedynie tym, że na jednym ktoś śpi. Nie muszę zgadywać, wiem, kto to.
     Peeta. 
     Podchodzę do niego nieufnie i budzę syknięciem, na co on majaczy. Jest ubrany identycznie jak ja.
     Powoli budzi się z sennego otępienia.
     - Ej! - szturcham go lekko w ramię. - Gdzie jesteśmy?
     - Nie ... Co? Johanna! Gdzie jesteśmy? - pyta, jednak za głośno, jak na mój gust.
     - Zamknij się matole! Sama przed chwilą się o to spytałam! Posłuchaj; co się stało po tym, jak spadło na nas drzewo na arenie? - wypytuję.
     - Straciłem przytomność i... - nagle słyszymy kroki. Ktoś się zbliża, zajebiście dużo mi powiedział.
     - Cii...
     Powoli podchodzę do drzwi, gdy niespodziewanie uderza mnie zapach zza nich, a raczej smród róż. Jest wściekle dławiący, jednak jest coś straszniejszego od tego. 
     To osoba, która perfumuje się owymi różami.
     Nagle otwierają się drzwi.
     Odór róż pasuje do tego człowieka, tak samo, jak jego nazwisko – zimny i często niosący śmierć.  S n o w.
     -Witam was, moi drodzy. Wybaczcie, że spotykamy się w tak obskurnym miejscu, ale cóż, jesteście teraz... Jak to się mówi?-robi pauzę dla lepszego efektu wypowiedzi.- Więźniami? Chyba tak, ale to może się zmienić. Chcemy tylko informacji, o rebeliantach, 13 dystrykcie i wszystkim, co może nam pomóc ochronić społeczeństwo. A więc jak będzie ? Chcecie mieć we mnie wroga? Panno Mason, na pewno coś wiesz...
 Przez te wszystkie lata jedynie on się nic nie zmienił, kolejny rok z rzędu zajmuje tę samą posadę prezydenta. Wciąż zastrasza biednych młodych zwycięzców mamiąc ich wizją lepszego życia. Jego małe wężowate oczy wpatrują się wściekle w moją osobę, a śnieżnobiałe włosy aż rażą w tym ociemniałym miejscu.
 Stoi tuż przede mną; jego odór i słowa uderzają mnie ze zdwojoną siłą. 
     On nam grozi. 
     Bez zastanowienia pluję mu w twarz, jednak on uśmiecha się tylko złośliwie wyciągając przy tym śnieżnobiałą chusteczkę, którą wyciera twarz.
     - Sama nie wiesz, co rozpoczęłaś - syczy jadowicie.
     - Wiem, a ty lepiej uciekaj. Póki możesz, bo ten stan nie będzie trwał długo. Wprost przeciwnie;  d o p a d n ę  cię, nieważne, gdzie się ukryjesz. Będziesz cierpieć tak samo, jak moja rodzina.-Marzyłam żeby mu wszystko to wygarnąć, wiem że teraz muszę przed nim nie okazywać jakichkolwiek słabości.
 Muszę być stanowcza i pewna siebie.
     - Tym bezczelnym gestem rozpoczęłaś wojnę domową, młoda damo, a ja wcale tego nie chciałem...-mówi totalnie ignorując moją groźbę, jakbym była tylko nieszkodliwym dzieckiem.- Zaczyna się walka z czasem, kochani, a zegar tyka. Tik tak, tik tak-Szepcze niczym Pokręt w trakcie ''pobytu'' na arenie. Może właśnie chodziło mu o przywołanie wspomnień poległych, jeśli tak to wcale mnie to nie rusza.- Panno Mason, pozwolisz ze mną ?
     - Nie.
     - Panowie, zaprowadźcie tę niemiłą dziewczynę tam gdzie wskażę, dobrze ?
     Do lochu wchodzą mężczyźni, których wcześniej musiałam nie zauważyć, bo byłam zbyt poruszona obecnością Snowa. Chociaż próbuję się szarpać to obezwładniają mnie i wyciągają z ponurej meliny zostawiając tam Peete. Człowieka nie zdolnego do nawet odruchu chronienia siebie samego. 
     Już wiem, gdzie jestem. W Kapitolskim więzieni, a oni prowadzą mnie na egzekucję.
     - Zginę? - pytam prezydenta znad uniesionych brwi, śmierć była by ułaskawieniem, na które sobie zasłużyłam.
     - Nie dam ci tej satysfakcji - odpowiada jadowicie Snow.
     Ironia losu. Kiedyś powiedziałam mu to samo i słono zapłaciłam, a  teraz on wypowiedział przeklęte słowa i może nieprędko, ale  sam zazna cierpienia, o jakiego istnieniu nawet nie wiedział.
     Idziemy w ciszy koło szeregów identycznych celi; tylko korytarz czasem z bieli przechodzi w czerń. Wreszcie dochodzimy do windy i tu zawiązują mi oczy, następnie jedziemy to w górę, to w blok... W pewnym momencie stajemy i ściągają mi opaskę, a moim oczom ukazuje się krzesło z pasami w środku basenu wypełnionego wodą. I to mają być tortury? Wyziębienie? Może jednak nie powinnam aż tak lekceważyć tych tortur.
     Może to trochę nie adekwatne do sytuacji, ale wydycham powietrze z ulgą ciesząc się, że Snow przygotował dla mnie tylko to.
     - Ciekawe, czy wciąż będziesz taka harda ...
     Zakładają mi pasy; rozsiadam się spokojnie nieświadoma tego, co mają zamiar mi zgotować. Sala jest mała, a prawie całą powierzchnię zabiera obskurny basen na tle idealnie białych ścian. Snow znów się odzywa.
     -Na pewno nie chcesz teraz powiedzieć wszystkiego po dobroci ? - pyta mając nadzieje na taką odpowiedź, której ode mnie oczekuje. 
 Nie dam mu tej satysfakcji
     -Ale ja nic nie wiem! - znów kłamię, choć wiem, że w tej sytuacji mój brak poczucia winy jest naturalny. Jeśli miałabym je mieć, to tylko wtedy, gdybym zdradziła to za co walczę i przez co najpewniej przyjdzie mi umrzeć. Za wolność
     -Henry? - zwraca się do stojącego obok niego Strażnika Pokoju. - Proszę zajmij się nią, bo cierpliwość już mi się kończy.  Ja w tym czasie pójdę  zobaczyć jak się miewa Peeta - mówi i znika za białymi drzwiami.
 Henry jest mężczyzną po czterdziestce, choć jego łysina może nieźle zmylić. Twarz ma niezwykle bladą, policzki bardzo chude, a oczy brudno zielone, przypominające trawę rosnącą w moim dystrykcie. Po jego brzuchu widać, że do bogatych nie należy, jest wyższy ode mnie i napewno o wiele silniejszy. 
     Widzę jak Henry wciska guziki i pisze coś na klawiaturze. Sytuacja jest dziwna, jakby o mnie zapomniano. Nagle zza wielu ścian słyszę przenikliwy krzyk Peety, który mrozi w moim ciele każdą komórkę. Henry patrzy na mnie z sadystycznym uśmiechem na twarzy, gdy widzi jak kulę się przy każdym kolejnym wrzasku wypływającym z gardła mojego współwięźnia.
     - A więc jak będzie Johanno? Będziesz grzeczną dziewczynką? - pyta wpatrując się w moje oczy.
     - Spierdalaj- odpowiadam wulgarnie patrząc mu prosto w oczy.
     Nagle, sama nie wiem skąd, koło mnie pojawia się Lana. W zjawiskowej krwistoczerwonej sukience sięgającej do kostek, jej twarz także wydaje się lekko zagubiona, wydaje się być urwana nie z tej historii i w żadnym calu nie pasuje do owej sytuacji. 
     - Nie bój się, jestem tutaj z tobą. Bądź dzielna - szepcze mi do ucha.
     - Co? -robię zaskoczoną minę nie rozumiejąc, co ma na myśli.
     W tej samej chwili salę rozpala błysk światła i cała woda zamienia się w elektryczne jezioro parząc mnie, bym czuła niewyobrażalny ból. Nie mdleję jednak; wiem, że Snow tak rozkazał dozować dawki prądu bym nie straciła przytomności. Krzyczę; krzyczę tak głośno, że jestem pewna o tym, że Peeta  słyszy moje wrzaski tak samo, jak ja jego.
     - A więc nadal nic nie wiesz o rebelii, spisku i planach Trzynastki? - pyta spokojnie, jakby to nie robiło na nim wrażenia.
     - Nawet gdybym wiedziała, to nigdy bym ich wam nie wyjawiła.
Słysze kolejny ryk Peety
     - Dobrze, kwiatuszku – szepcze mi do ucha Lana i całe moje ciało ponownie znika w blasku naelektryzowanej wody.