poniedziałek, 15 grudnia 2014

Odłam 3 - Gonitwa rozpoczęta.

 Rozdział pisany w autobusie, kinie i kościele, dlatego jest wyjątkowy <3. Następny klasycznie za miesiąc.


                                                                                                                                    Snow-bez odbioru.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Cały cykl tortur wodnych, bicia, wlewania różnych dziwnych płynów do żył - zaczął się od nowa.
  Dni znów zlewają się ze sobą, Peeta nie przychodzi.
 Odizolowali nas.
 Jest tu tylko Lana.
 - Ej kwiatuszku trzymasz się?
 Nic nie odpowiadam, tylko niespokojnie zwijam się w pozycję embrionowatą i staram się zniknąć.
 W następnych dniach w ogóle się do siebie nie odzywamy.
  Ja tylko biernie patrzę na czarne lub białe przedmioty w więzieniu. Wciąż zastanawiam się nad tym zagadkowym zdaniem wyrytym na ścianie, to nie daje mi spokoju, bo wiem, że skądś je znam.
 Już przestałam użalać się nad sobą, to nic nie da. Czas na walkę. Szukam tu czegoś, co pomogłoby mi w ucieczce. Niebywała okazja zdarza się już tydzień po zignorowaniu Lany. Do mojej celi przychodzi fryzjer, który raz na dwa tygodnie goli moją głowę. Sama nie pamiętam, ile razy już się widzieliśmy, ale wiem, że to będzie ostatni raz. Fryzjer prosi mnie, abym udała się z nim do sali strzyżenia. Idą ze mną jeszcze dwaj strażnicy pokoju.
 - Aż dziwne, że jeszcze tutaj jesteś: myślałem że jesteś na tyle inteligentna, żeby od razu wszystko wyśpiewać, ale nie: ty wolisz niepotrzebny ból... - Mówi.
 Wchodzimy do sali, siadam grzecznie na krześle.
 Właśnie wtedy popełniają ogromny błąd, zapominają o przypięciu mnie pasami, los tym razem mi sprzyja.
  Strażnicy pochłonięci są rozmową, stojąc tuż przy sterylnie białych drzwiach, a fryzjer szuka w torbie maszynki . Gdyby dokładnie wiedzieli, z kim mają do czynienia, byłby ze mną cały zastęp strażników. Poprawiam się cicho, jeszcze raz rozglądam się dookoła, gdy nagle na cały głos, niczym biblijny lew ryczy Lana.
 - Jedziesz kwiatuszku - woła gdzieś zza pokoju, pewnie z korytarza. Tak samo jak ja idealnie wyczuła moment.
 Szybko odwracam się i walę łokciem w głowę fryzjera na tyle mocno by traci przytomność. Strażnicy odwracają głowę w moją stronę, są lekko oszołomienie, ale uzbrojeni. Bez zastanowienia biegnę na nich i ku mojemu zdziwieniu nacieram z taką siłą że wszyscy padamy na ziemię. Wstaję lekko oszołomiona, mój palec wygięty jest w nienaturalny sposób, drugą ręką wyciągam broń z dłoni strażnika. Zderzenie ze strażnikami totalnie mnie osłabiło, być może wybiłam sobie bark. Z wielkim trudem udaje mi się wydostać z pomieszczenia, wbiegam wprost na śnieżnobiały korytarz gdzie czeka już na mnie uśmiechnięta Lana. Lekko kuleję, ból pozbawia mnie władzy w prawej ręce, jednak dalej brnę do przodu, szukając wyjścia. Przechodzę ledwo dziesięć metrów gdy nagle zaczynają wyć syreny, a świat zaczął mienić się światłem miliarda rubinów. Nic nie widzę oprócz tego piekielnego koloru. To tak jakby znów wszystko ociekało krwią.
 Ciepłą krwią.
 Ludzką krwią.
 W pierwszej chwili zapominam o rzeczywistości i słyszę tylko ten piekielny dzwon. Niezwykle głośny, a jednak idealnie imitujący dzwony kościelne z siódemki. Biegnę na oślep uderzając co chwila w lodowatą ścianę. W pewnym momencie padam na ziemię, jestem oszołomiona tym wszystkim. Kiedy tak leżę na podłodze, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, w ciągu sekundy powraca do mnie przeszłość, o której tak chciałam zapomnieć.
- Nie, Rail, najtrudniej jest pokonać ślepą miłość - szepczę mu do ucha, po czym wbijam nóż raz po raz w plecy ofiary, upada na ziemię, a ja razem z nim. Otwiera buzię, starając się wydać ostatnie tchnienie, jednak na próżno; po arenie rozlega się ostatni wystrzał z armaty.
 Jego martwe brunatne oczy wpatrują się we mnie, nie ma już w nich blasku, który tak bardzo kochałam. Dookoła nasza krew miesza się, stygnąc i ostatecznie krzepnąc. Czuję się coraz słabsza, chyba umieram ... To byłaby odpowiednia kara dla Kapitolu jak i najłagodniejszy wyrok dla mnie.
 Mrugam coraz wolniej, oddycham coraz słabiej, myślę coraz trzeźwiej.
 Leżymy jak za starych dobrych czasów, kiedy jeszcze żyłam w kłamstwie, niebo wydaje się takie realistyczne, ale jednak ma pewną skazę ... Nie, to nie skaza tylko poduszkowiec przyleciał by uratować mnie, zwyciężczynię, ostatnie  serce, które bije w tej kuźni zła i terroru. Tu zostały napisane ostatnie dwadzieścia cztery rozdziały życia poległych trybutów i prolog mojego nowego życia.
 To ja wygrałam choć tego nie chciałam, to ja przetrwałam wbrew wszystkiemu, to ja zostałam najtwardszym z serc.

 Po moim policzku spływa łza. Wspomnienie łamie mi serce, które tyle lat pozostawało zamrożone. Roztapia je, podpalając mnie. Czuję, że wszystko we mnie płonie, cała nienawiść, cała złość, jaką częściowo odzyskałam, eksploduje teraz. Wracają kontury. Po całym więzieniu biegają strażnicy i ludzie ubrani w moro. To chyba rebelianci przybyli nas odbić, tylko dlaczego teraz? Nie chcę się przekonywać, wolę działać na własną rękę. Nagle przez cały korytarz przetacza się zduszony wrzask, o którym nawet nie marzyłam.
 -Ratujcie prezydenta!- krzyczy strażnik gdzieś w pobliżu.
Nie myślałam że Snow jest na tyle głupi żeby tu zostać, a jednak tak się stało. I teraz dopełni się przysięga, którą mu dałam. Czas na zemstę.
 -Goń go, bestyjko - szepcze mi do ucha Lana.
 Zbieram sobie wszystkie siły i biegnę w kierunku, z którego dochodzą krzyki. Nie muszę zbytnio błądzić bo już chwilę później wyczuwam zapach krwi i róż. Ja jestem bestią, on moją zwierzyną.
 W bok, w prawo, prosto, skręt w lewo. Nagle docieram do windy, widzę, jak cyfry pokazują, gdzie jest teraz Snow. Bez zastanowienia biorę drugą i jadę na parter.
 Po minucie winda dociera do celu, otwiera się i wpuszcza ciepłe klimatyzowane powietrze oraz kurz. Nie, to nie kurz tylko gruz, rebelianci przeprowadzili genialną akcję, choć niepotrzebnie zniszczyli pół ośrodka...
 Widzę go, wybiega przez srebrne drzwi frontowe, sam, bez ochroniarzy. To szansa raz na milion, mam zamiar ją wykorzystać. Ruszam w pogoń za Snowem, który już wie, że jest celem.
 Gonię go, jestem już trzy metry od niego, gdy nagle na głowę spada mi spory kawałek budynku, paraliżuje moje ciało; krzyczę, choć mój krzyk nic nie daje. Na moją rękę spada kolejny fragment budynku. Przyjeżdża biała limuzyna, Snow powoli do niej wsiada, posyła mi triumfujące spojrzenie i szepcze pod nosem wystarczająco głośno, żebym mogła usłyszeć.
-Głupota to luksus, na który nie możemy sobie pozwolić panno Mason, nie sądzisz? - odjeżdża z piskiem opon, a ja leże dalej w bezruchu, zdana jedynie na bezlitosny los.
Po chwili tracę przytomność.