wtorek, 27 października 2015

Miniaturka cz.2 – Szach Mat.

Witam. Oto druga część miniaturki ''I świat zniknął''. Zapraszam. Można skomentować. Ja nie gryzę, co najwyżej nie mam czasu skomentować innych blogów, ale to już mój wielki problem.




     Snow - bez odbioru







-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------










Głuchy odgłos wydobywający się z jej strun głosowych trudno było nazwać krzykiem. Dziki i nieregularny ryk, można było usłyszeć w całym lesie. Przeszywał ona tam każdy spróchniały konar i wszystkie porozrzucane krople rosy. Pozrywane kory z drzew, połamane gałęzie, martwe wiewiórki, to pokłosie kolejnego ataku dziewczyny. Meg nie była już nawet w połowie tą samą istotą co na początku wojny. Jej huragan stał się niebezpieczniejszy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Wymknął się spod kontroli, wyniszczając dziewczynę od środka. To co niegdyś było jej największym atutem, teraz ją wyniszczało.
W pewnym momencie jej ryk ucichł, a ona sama padła na ziemię. Jej powieki lekko drgały, a usta wciąż powtarzały zawzięcie jedno słowo. ''Marcus''. To imię, te sześć liter dawało jej więcej satysfakcji niż, cokolwiek ze znanych jej korzyści materialnych. W trakcie takich ataków jak teraz, była gdzieś na granicy życia i śmierci, w miejscu gdzie ani czas, ani miejsce nie mają znaczenia. Liczy się tylko cierpienie. Cierpienie, które tak jak fale obmywająca klif, z czasem wykruszają skałę.
To ta miłość jaką ją karmił, te niesamowite uczucie uzależniło ją od siebie, stając się trucizną. Teraz już sama nie była pewna czy naprawdę umarł. Dobrze pamiętała moment, gdy pierwszy raz w jej umyśle zakiełkowało ziarno niepewności. Było to gdzieś koło miesiąca po śmierci ukochanego. Od samego początku dnia w kryjówce panowało dziwne napięcie, jakoby coś miało się wydarzyć; coś czego nikt się nie spodziewał. Najpierw bazę opuścił Apostus wraz z Arfeliną. Później po kolei ważniejsze osoby znikały z przypływem godzin, aż wreszcie zostały same pionki i wtedy rozpętało się piekło. Dzień chylił się ku zachodowi, gdy w centrale uderzyły siły rządowe. Dostali jasny przekaz - żadnych jeńców. Dziewczyna została zatrzymana na dachu, obserwując zachód słońca. Odwrócona w stronę słońca, poczuła lodowaty dotyk lufy pistoletu przyłożonego do jej karku. W myślach już dawno pożegnała się z tym światem, jednak wciąż główkowała jak to wszystko się zakończy. Pewnym ruchem odwróciła się i poczuła jak jej spokój odlatuje wraz ostatnimi promieniami słońca. Stał tam Marcus, tak samo realny jak chwilę przed wybuchem. Krew w żyłach dziewczyny zawrzała, gdy on przemówił.
Dopóki świat nie zniknie szepnął, przypominając obietnicę.
Dopóki nie zniknie odpowiedziała.
Świat zastygł na tą jedną sekundę. Niemal czarne oczy znów wpatrywały się w Megan, jednak to spojrzenie było inne. Znacznie odleglejsze i zdawało się wykraczać poza zakończenie wojny. Było obietnicą tego, że powojnie i dla niej znajdzie się miejsce; było obietnicą lepszego jutra.
Chciała, aby ta chwila trwała wiecznie, by nigdy nie znalazła końca. Jednak wraz z ostatnim promieniem słońca, zgasła również nadzieja. Chłopak słysząc kroki agentów wchodzących przez schody, wyciągną broń i postrzelił dziewczynę w ramie. Ból trwał tylko sekundę, bo już w następnej padła nieprzytomna od uderzenia kolbą broni.
Następnego ranka obudziła się gdzieś na obrzeżach stolicy. Jednak tym razem wiedziała, że to nie był sen. Podświadomie czuła, że on gdzieś tam jest, odmieniony, ale żywy. I to właśnie ją pogrążyło. Mimo to perpetuum mobile ruszyło i nikt nie był zdolny do zatrzymania rebelii, która ogarnęła cały kraj. Wtedy właśnie Apostus odnalazł Megan i raz jeszcze poprosił ją o pomoc. Powiedział, że to wszystko było konieczne i wybrał tylko mniejsze zło. Przedstawił wszystko jasno i przejrzyście, dlatego dziewczyna zgodziła się znów powrócić do batalii. Poruszył ją sam gest tego, że Apostus wciąż o niej pamięta i ponadto, jako jedyny wyciągnął pomocną dłoń. Jednak było już za późno. Jej umysł został zainfekowany demonami przeszłości, nie mogła znów stać się tą samą silną i niezależną przywódczynią, która pociągnęła za sobą tłumy. I Apostus, i Megan dobrze o tym wiedzieli, mimo to wciąż ryzykowali.
Kilka minut później dziewczyna obudziła po kolejnym ataku. Obolała rozglądnęła się dookoła zauważając jakąś postać kilka metrów przed nią. To był Apostus. Podeszła do niego niepewnie i usiadła obok.
Piękna noc stwierdził mężczyzna. Jedna z tych najsamotniejszych, kiedy to jedynie księżyc dotrzymuje nam towarzystwa. Żadnych gwiazd. Żadnych min do rozbrojenia. Tylko my i bezkres naszego uniwersum.
Chcę umrzeć odzywa się dziewczyna. Sam dobrze wiesz, że dłużej tak nie pociągnę.
Wytrzymaj, kiedy to wszystko się skończy będziesz mogła odejść. Teraz jeszcze jesteś zbyt ważna, zbyt cenna mówi, po czym odwraca się do dziewczyny patrząc się jej głęboko w oczy.-Pamiętasz jak się poznaliśmy?
Wylałam na ciebie kawę. Nawet nasze pierwsze spotkanie było zaplanowane, gdybym wtedy wiedziała jak bardzo mnie zniszczysz, nigdy bym do ciebie nie dołączyła. Nie oszukujmy się, od samego początku manipulowałeś wszystkimi.
Nie bądź pamiętliwa, przecież wiesz, że zrobiłem to dla lepszego jutra. Wiesz, że ta wojna mnie także wyniszczyła. Straciłem matkę, brata, normalne życie. Uwierz, że nie jesteś jedyną ofiarą tej wojny. Mimo to, teraz patrząc na to z perspektywy czasu, to warto było zaryzykować. W ciągu czterech miesięcy z tobą na czele osiągnęliśmy więcej niż ktokolwiek przed nami. Dzieci w szkołach uczą się dziesięciu kłamstw Prawdy, choć rząd ich zakazał. Ludzie na ulicy zaczynają tworzyć o nas legendy, a w niektórych fabrykach śmiało mówi się o buncie. Nowy świt tylko czeka na noc, po której będzie mógł nadejść.
Ciągle tylko gadasz o tym świcie, a co jeśli on wcale nie nastanie i doprowadzimy jedynie do naszej zagłady? Te całe konspiracje pochłonęły setki istnień i podważyły solidne fundamenty władzy. Nie wiem jak świat powróci do normalności, po tym co widział oznajmia dziewczyna.
W każdej wojnie są ofiary i są skutki. To jest zło konieczne naszej natury, jeśli dążymy do zaprzestania dalszej destrukcji własnego gatunku. Tak było każdej batalii o lepszy byt i niestety, ale tym razem tego nie zmienimy.
Przez chwilę panuje cisza, oboje trawią wagę własnych słów wpatrując się to raz w wodną toń, to raz w bezgwiezdne niebo. Ta rozmowa nie należy do najłatwiejszych, bowiem oboje zdają się grać w otwarte karty, a na niektóre pytania nie chcą znać odpowiedzi. Po niedługiej przerwie znów odzywa się Megan:
Władza burka Megan z wyraźną odrazą. Naprawdę tylko to tobą kierowało, kiedy zakładałeś Prawdę?
Nie do końca. Wiesz, nigdy nie miałaś uczucia, że urodziłaś się po to, by dokonać rzeczy wielkich? By zmieniać świat? To był jeden z moich życiowych celów, naprawić błędy naszych ojców.
Nie uszlachetniaj zbrodni.
Dlaczego traktujesz mnie jak wroga? Stoimy chyba po tej samej stronie barykady.
Chyba robi dużą różnice. Zostawiłeś mnie na śmierć, wtedy w tym budynku.
Gdyby chodziło o uratowanie milionów zrobiłabyś to samo. W życiu czasem trzeba podejmować trudne decyzje, które tyczą się dobra ogółu, ta należała właśnie do takich szepcze przysuwając się bliżej dziewczyny.
Nie rozumiesz mnie. To ty jesteś moim zgubieniem, bo to przez ciebie codziennie, gdy zamykam oczy mam przed nimi budynek miażdżący ludzi. Nie ma dnia, abym nie rozliczała się z ofiar każdej ze zbrodni. Z tych wszystkich, które musiały zginąć, byś mógł spełnić swoje ambicje.
Może najwyższy czas zapomnieć? pyta nieśmiało.
Zapomnieć co? To jak Marcus zdetonował się, byś mógł z hukiem wejść w umysły ludzi, czy może to jak oddałeś mnie w ręce władzy? przypomina kolejny raz Meg.
Dobrze wiesz, że to nie wszystko tak było. Nie pozwoliłbym ci zginąć, to wszystko było upozorowane, byś mogła stać się męczennicą dla rebeliantów. By mieli symbol, za który warto byłoby umierać.
W takim razie, po co tu jestem? pyta dziewczyna.
Pomyślałem, że skoro rozpoczęliśmy to wspólnie, to oboje powinniśmy to skończyć. Niespodziewanie mężczyzna chwyta dziewczynę za rękę i szepcze jej do ucha. Razem.
W tej jednej sekundzie Meg pojmuje, dlaczego Apostus był dla niej tak wyrozumiały. Pożądał ją, jednak nie darzy uczuciem. Chciał zdobyć kolejne trofeum, które skończy pomiędzy starymi porożami jelenia, a zapomnianą książką. Mimo to teraz wszystko się zmieni i dziewczyna dobrze o tym wie. Ma w garści trzy rządzące ugrupowania. Ojciec stoi na czele rządu, a kochankowie przeciwko. Może to zbieg okoliczności, a może zwykły żart losu, że najwięcej zależy teraz od osoby, która jest na granicy przepaści emocjonalnej. Już niedługo okaże się czy jej spryt pozwoli zwyciężyć pokojowi, czy może raczej zaostrzy konflikt. Wszystko jest w rękach wątłej, jednak walecznej istoty jaką jest Meg.
Po krótkie przerwie, dziewczyna bez wahania, pyta. Dobrze wie, że jedna z odpowiedzi otwiera przed nią furtkę do władzy absolutnej.
Musimy wracać?
Nie, jeśli nie chcesz odpowiada mężczyzna.
Szach mat, pomyślała.



czwartek, 1 października 2015

Odłam 11 - Dom.

Rozdział zacny. Podoba mi się, jest swego rodzaju prologiem historii właściwej, która teraz jest już w pełni moją autorską przygodą... Piszę coraz lepiej i uwielbiam to uczucie, gdy porównuje moje teksty z początku blogowania, a te z teraz.


                                                                                       
                                                                                Snow-bez odbioru.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------








Ciemność, zniewalająca i wszechobecna, zdaje się być jedyną istotą zamieszkującą tą krainę. Nie jestem wstanie wyczuć żadnych emocji poza narastają niepewnością. Chłód i zimny pot, mieszają się w nieprzyjemną reakcję, kiedy to niespodziewanie, gdzieś w oddali pojawia się światło. Jaskrawo błękitna poświata na horyzoncie, zdaje się pulsować i migotać. Mechanicznie zaczynam przybliżać się do dziwnego spektrum. Nie przechodzę nawet pięćdziesięciu metrów, gdy wyrywam się spod ramion snu, budząc się obolała w szpitalnym łóżku.
Nie rozumiem nic z tego co się tam wydarzyło, jednak było to intrygujące zjawisko. To tak jakbym była w śnie, tylko na żywo; to tak jakbym śniła tylko, że na jawie.
Powracające zmysły, a jeden z nich wyłapuje dziwne smyranie po czole. Otwierając oczy zauważam Finnicka, który z tym samym, dawnym uśmiechem, szepcze obiecując, że wszystko będzie dobrze. Jednak ja wiem, że to nie jest prawda. Nikt nie może nikomu zagwarantować pełnego bezpieczeństwa, Kapitol pokazał to w trakcie minionych igrzysk, zresztą, życie cały czas nam to pokazuje.
-Wszystko będzie dobrze. Już niedługo zakończymy wojnę-szepcze, zauważając jak staram się uwierzyć w jego słowa.-Później przeprowadzimy się do czwórki i zamieszkasz razem z nami, tylko proszę. Błagam. Nie rób nic głupiego. Obiecaj mi.
-Obiecuje-odpowiadam ochrypłym głosem.-Ale ty też musisz mi coś obiecać. Przysięgnij, że wrócisz. Że nie zrobisz nic głupszego niż ja mogłabym zrobić-dodaje z grymasem uśmiechu na ustach.
-Obiecuje. Wrócę zanim znajdziesz swój dom-Uśmiecha się, po czym całuje w czoło.
 Jego słowa, ich dosadność nawiązują do schowanego przez mój umysł wspomnienia. Dając mi tym znać, że nie muszę się martwić o to jaki los czeka mnie po wojnie, tyle, że ja tego nie chcę. Nie chcę być kolejnym niechcianym gościem; kolejną kulą u nogi.
Wstaje opierając się o moje łóżko i zmierza w kierunku wyjścia, jednak gdy już ma przejść przez szpitalne drzwi, zatrzymuje się, jeszcze raz spogląda, by następnie minąć się z Everdeen.
Wchodzi niepewnym krokiem, wnosząc w ręce małe zawiniątko i z miną wyrażającą niezadowolenie i współczucie, wręcza mi je.
-Co to?-pytam z wyraźną chrypą w głosie.
-Coś co dla ciebie zrobiłam. Schowasz sobie do szuflady.-mówi po czym rozwija zawiniątko w moich dłoniach.-Powąchaj.
Niechętnie przykładam prezent bliżej nosa i w tym jednym momencie wszystkie moje starania i sposoby na pogodzenie się z przeszłością, legną w gruzach.
-To przez ciebie! To przez ciebie mama umarła!-krzyczę, a mój głos odbija się echem od pustych ścian, domu.
-Wcale nie, umarła przez Kapitol. Umarła by stać się przestrogą, dla każdego kto chciałby kiedykolwiek przeciwstawić się jego potędze!-odpowiada ojciec.
-Ale to ty wszystko rozpocząłeś, to ty do cholery chciałeś wzniecić powstanie. To wszystko twoja wina-mówię, po czym ciągnę dalej.- jutro się wyprowadzam!
-Ciekawe dokąd!?
-Do Raila, on w przeciwieństwie do ciebie w pełni mnie rozumie! Ja już nie mam ojca-dodaję trawiąc wartość wypowiedzianych słów.
W tym momencie magiczna struna zwana cierpliwością pęka. Ręka taty zaciska się w geście pięści po czym ściera się z moją twarzą. Siła uderzenia jest na tyle duża, że upadam na ziemię, na chwilę tracąc przytomność. Po szybkim ocknięciu podnoszę wzrok by spojrzeć mu prosto w oczy. Moje spojrzenie wylewa na niego całą nienawiść i wściekłość jaka szaleje teraz w moim sercu. Z nosa sączy mi się obficie krew, jednak ja się tym nie przejmuje, chcę znaleźć się jak najdalej od niego.
-Nienawidzę cię, jesteś zwykłym słabeuszem. Dla mnie umarłeś w chwili gdy ciało matki przecięła piła w tartaku. Żegnaj
Wiatr z otwartego okna przywiewa zapach sosnowych igieł oraz zimne kropelki deszczu. Na dworze, deszcz zmaga się coraz bardziej, przeradzając ostatecznie w ulewę.
-Nie możesz, tutaj jest twój dom-odpowiada ojciec.
W tej jednej chwili nie wytrzymuje i wybucham:
-Nie mów mi gdzie jest dom.-odpowiadam po czym wychodzę wprost na ścianę deszczu.
Biegnę. Biegnę przed siebie, wśród tysiąca kropel deszczu, wśród krzyków mojego ojca. Nie obchodzi mnie już nikt; nie obchodzi mnie już nic. Ja już nie mam domu, nie mam nikogo kogo tak naprawę bym kochała. Mam tylko żal w sercu, który będzie się za mną ciągnął najpewniej aż do samego końca.
Źrenice rozszerzają się szybciej, niż mogłabym kiedykolwiek przypuścić.
-Pachnie domem-Moje oczy w jednej sekundzie zalewają się łzami.
-Właśnie na to liczyłam, przecież pochodzisz z siódemki i w ogóle -oznajmia.-Pamiętasz jak się poznałyśmy? Byłaś drzewem. Co prawda krótko, ale zawsze.
Potężny wybuch wstrząsa moją głową. Patrzę na dziewczynę przede mną i zdaje mi się, że wszyscy wokół nawet nie doceniają jej potencjału. Tak naprawdę tylko dzięki niej rebelianci wygrali wojnę. Szukali symbolu, a dał go im sam Kapitol.
Do moich żył wypełnionych przez morfalininę, powrócił żar zemsty. Płynna substancja, przez, którą straciłam prawie wszystko i znów mogę. Rozpala mnie od środka, czuję to. W każdym centymetrze mojego ciała wzrasta jej natężenia, stając się bardzo niebezpiecznie. Z a b u j c z e.
-Katniss, musisz go zabić.-chwytam ją za nadgarstek.
-O to się nie martw-mówi półgłosem.
-Przysięgnij na coś, na czym ci zależy.
-Przysięgam na własne życie-oznajmia, jednak to mnie nie przekonuje.
-Na życie swojej rodziny.
-Przysięgam na życie swojej rodziny-szepcze niechętnie.-Jak myślisz ciemna maso, po co tam jadę?
Skryty uśmiech pojawia się na mojej twarzy i znajduje odwzajemnienie na obliczu kosogłosa.
-Właśnie to chciałam usłyszeć.
Mrużę oczy kolejny raz wdychając zapach sosnowych igieł. Kto by pomyślał, taka mała rzecz, a tak cieszy. Everdeen wychodzi, zostawiając mnie z coraz gorętszym pragnieniem zemsty.
Tej nocy zasypiam pełna siły, którą utraciłam. Pełna nienawiści, ale i nadziei. Pełna przekonania, że jutro jeszcze nie jest przesądzone.