wtorek, 18 listopada 2014

Odłam 2 - Nie ma pokoju dla bezbożnych.


Dużo problemów, dużo zmartwień.
Później przeczytam wasze nowe rozdziały.
Później poprawię błędy.
Później postaram się przeżyć.
                                                                                                                                   Snow-bez odbioru.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 Dni zlewają się, podobnie jak lata temu w trakcie rehabilitacji po igrzyskach. Z dnia na dzień jest coraz gorzej, do wodnego więzienia dorzucili elektryczne węgorze i małe rybki, pewnie zmiechy, które gryzą bezlitośnie zostawiając po sobie nadgryzione mięso i pełno obrzydliwych ropnych strupów. Dodatkowo czasem przenoszą mnie do innej sali tortur, w której męczą psychicznie puszczając nagrania z moich i minionych igrzysk oraz z  kamer ulicznych z całego kraju gdzie popełniane były różnego rodzaju zbrodnie. Faktycznie Kapitolskie tortury są o wiele gorsze niż myślałam.
 Krzyczę choć mój krzyk nic nie daje, jest jedynie kolejnym wdzięcznym instrumentem do symfonia bólu i terroru, rozgrywanej tu codziennie.
 W tym miejscu istnieją tylko trzy kolory: czarny, biały i szary. Reszta to kolory zapomniane, dla mnie niezwykle cenne, dlatego staram się napatrzeć ile mogę na szmaragdowe stroje strażników, różowe kafelki w sali strzyżeń i  niezwykłe ubrania Lany, o wielu kolorach. To śmieszne, że tak szybko zaczynam tracić zmysły i przy tym ostatnie okruchy człowieczeństwa.
  Moją jedyną rozrywką staje się słuchanie wrzasków współwięźniów, głownie Peety. Oprócz nas jest tu ich od groma, są byli zwycięzcy, burmistrzowie, styliści, jak i zwykli robotnicy, nawet znalazła się damulka z Kapitolu. Gdy ja wchodzę do celi, oni wyprowadzają Peete więc prawie w ogóle nie rozmawiamy. Za to na towarzystwo Lany mogę liczyć, czasem jest ostoją, a czasem natrętem. Sama nie wiem czy ona jest duchem, czy tylko wytworem mojej wyobraźni powstrzymującej od samobójstwa. Wiem tyle że jest i dużo rozmawiamy, pociesza mnie jak i niekiedy irytuje, ale chyba właśnie na tym polega przyjaźń. Pierwszy raz w pełni prawdziwa.
  Ogolono mi włosy na łyso pozostawiając przy tym blizny na głowę. Moje ciało zaczyna przybierać nieciekawą barwę. Z moją psychiką też nie jest najlepiej, zaczynam śmiać się sama do siebie, chyba powoli wariuje.
 Zaczynają pojawiać się także szepty strażników o rzekomym występie w telewizji tej idiotki, którą okrzyknięto kosogłosem. Żałosne, ona nawet nie bierze udziału w prawdziwej wojnie. To ja poświęcam się by nie wyjawić im sekretów, a ona bezczelnie występuje myśląc że ludzie pójdą za nią.  Może faktycznie trochę jej zazdroszczę, bo ja lepiej nadawała bym się na kosogłosa, ale jednak najbardziej wkurzający jest jej sposób bycia. To że wcale nie musi udawać kim jest, bo jest po prostu sobą. Nie straciła tego czego odebrano każdemu zwycięzcy.
 W trakcie kolejnych dni nic się nie dzieje poza wystąpieniami Peety w telewizji, o których szepcze całe więzienie.
  Ile już tu jesteśmy ? Tydzień ? Miesiąc ? Rok ?
 Czas mija tak szybko, a zarazem tak się dłuży... Znikąd nadziei ... Jednak po dłuższym zniknięciu Peety coś się zmienia, bo zamiast wrócić i zabrać mnie na dalsze ''przesłuchanie'' zostawiają razem z krwawiącym ciałem dawnego sojusznika.
 -Jezu, Peeta ! Co się stało-krzyczę, nie myślałam że mam w sobie aż tyle siły by wstać.
 -Nie, oni wszyscy, nie-nagle jego źrenice rozszerzają się i zwężają. Zaczyna szybciej oddychać.
  Wygląda jak nawiedzony, trzęsie się wciąż powtarzając jedno słowo. Katniss ... Zawzięcie i zaciekle powtarza je jakby sprawiało mu to chorą satysfakcję. Uderza rękami o zimną betonową podłogę coraz mocnej i mocniej aż wreszcie  ustaje, a jego oddech wraca do normy.
 -Eee... Wszystko w porządku ?-pytam się nic nie rozumiejąc z tej przedziwnej sytuacji.
 -Nie, ostrzegłem Katniss, rozumiesz ! Ostrzegłem potwora, a mogłem uratować cały naród !
 Teraz to naprawdę namieszał mi w głowie. On nie kocha Katniss ? O co tu chodzi ? Czy ktoś kolejny raz zrobił ze mnie wałka ?
 -Eeee... O co ci chodzi Peeta ? Gadasz jak nawiedzony
 -Johanna, teraz tylko tobie mogę ufać-robi pauzę.- W trakcie programu na żywo sam nie wiem czemu, ale ostrzegłem dystrykt 13 przed nalotem, rozumiesz ? Jestem zdrajcą stanu ! Jak mogłem pomagać rebeliantom, którzy wybijają ludzi bez mrugnięcia okiem-kolejna pauza, po czym wstaje i siada koło mnie na dolnym łóżku- Ciesze się że tu jesteś.
 Normalnie nie wierze, albo wyprali mu mózg, albo nareszcie zmądrzał, choć to troszkę niepokojące w jak zawzięty sposób traktuje rebeliantów i ich królową.
 -Spokojnie, mi możesz zaufać-szepcze i przytula mnie tak jak niegdyś tylko moi bliscy potrafili. Nagle słyszę cichy odgłos, jakby stłumiony śmiech, który roztacza się echem po zatęchłym, skąpanym w czerni lochu.
 -Serio ci się podoba-mówi Lana.
 -Nie-szepcze tak żeby Peeta nie usłyszał.
Znów siadamy obok siebie.
 -Peeta może lepiej się połóż-proponuje ignorując głupie uśmieszki przyjaciółki.
 -Dobrze, ale Johanna powiedz kiedy przyjdą strażnicy. Nie chcę być budzony batami-mówi wtulając się uroczo w poduszkę, przypomina małego, złotego labradora, który właśnie wrócił do domu z dzikiej puszczy. Jednak to burzy Lana znów otwierając swoje usta.
 -Skoro ci się nie podoba to czemu tak się do niego wdzięczysz, kwiatuszku ?-pyta natarczywie.
 -Bo tylko on od kiedy pamiętam nie wyzwał mnie, nie sprowokował i nie wyśmiał. Był dla mnie po prostu  miły.
 -Ja też jestem-oznajmia.
 -Ale ty nie cierpisz tak jak ja czy on. Ty jesteś duchem lub wytworem mojej chorej wyobraźni. Nie ma cię, wyglądasz tak samo jak cię zapamiętałam, może troszkę lepiej-komplementuje ją, śmiesznie tak gadać z kimś kogo nie ma.
 -Coś się kroi kwiatuszku, lepiej zmykaj póki możesz-oznajmia i spogląda na mnie ukradkiem.
 -Jak ?-pytam irracjonalnie, na co ona znika.
 Mija godzina, dwie, trzy ... W pewnym momencie wpadają strażnicy pokoju wywlekając Peete. Wybacz, miałam cię ostrzec ... On tylko majaczy nieprzytomnie. Zabrali mi jedyną żywą osobę, a ja nic nie zrobiłam. Zabrali jedyną osobę która mnie rozumie. Znów zostałam sama.
 Rzucam się na twardy materac i automatycznie zwijam się w kulkę. Chcę znikną, chcę żeby już było po wszystkim, nie chcę umrzeć, ale to jedyne rozwiązanie. Nie pragnę śmierci, ale w obecnej sytułacji to najlepsze co mogło by mnie spotkać.
 Zamiast podciąć sobie żyły, wpatruje się w głuchą przestrzeń, gdy nagle powietrze rozcina ogłuszający krzyk Peety przypominający raczej ryk wielkiego i potężnego lwa, pana i władcy prężącego się w swoim królestwie, lecz tak naprawdę to krzyk błagający o pomoc, która nie nadejdzie.
 Znikąd nadziei.
 Po godzinie nie wytrzymuje, nie mogę dalej słuchać tej symfonii, więc tworzę własną cicho podśpiewując piosenkę moich młodzieńczych lat kiedy byłam w miarę szczęśliwa.

Był sobie król, był sobie paź,
i była też królewna.
Żyli wśród róż, nie znali burz,
Rzecz najzupełniej pewna.
żyli wśród róż, nie znali burz,
Rzecz najzupełniej pewna.

Z cukru był król, z piernika paź,
królewna z marcepana.
Z cukru był król, z piernika paź,
królewna z marcepana. 

Kochał ją król, kochał ją paź,
królewską te dziewoje.
Królewna też kochała ich,
kochali się we troje.
Królewna też kochała ich,
kochali się we troje.

Tragiczny los, okrutna śmierć
w udziale im przypadła.
Króla zjadł pies, pazia zjadł kot,
królewnę myszka zjadła.
Króla zjadł pies, pazia zjadł kot,
królewnę myszka zjadła

Mama zawsze śpiewała mi tą kołysankę na dobranoc, a kiedy odeszła samotnie przelatywałam przez wersy, aż do moich prywatnych mrocznych dni. A teraz tu znów mogę poczuć ten niewinny smak beztroski i rodzinnego ciepła. Dziwne, że dzięki takim błahostką jak kołysanka, można przywoływać tak piękne wspomnienia dawno straconego domu.
 Ta kołysanka to jedna z niewielu istotnych przekazań jakie zabrałam z siódemki, opowiada ona historie trzech beztroskich istotek, niezwykle kruchych i słodkich, zamkniętych w swoim własnym bezpiecznym świecie. Jednak te szczęście nie jest im dane, gdyż odizolowani zapomnieli o zagrożeniach i przez swoje przekonanie o bezkresnym bezpieczeństwie zginęli. Zostali pożarci przez to o czym myśleli, że jest ich największą zaletą, przez to, że byli z piernika, marcepanu i cukru. Przekaz tej piosnki jest prosty, nie gdy nie ignoruj zagrożenia, nawet jeśli myślisz, że jesteś bezpieczny za chwilę może się okazać że jest inaczej. Zawsze trzeba być gotowym na wszystko i właśnie tą zasadą się kieruje, przewiduj ruchy innych, a samemu bądź nieprzewidywalny.
Na chwilę w całym więzieniu zapada cisza, po czym znów rozreguluje się krzyk Peety.
Otwieram oczy, wciąż tkwię w tym piekle. Zamykam oczy raz jeszcze, a przez mój umysł przewija się kolejna stróżka wspomnień
 ''Odliczanie zmierza ku końcowi, zaraz wszystko wyjdzie na jaw
10-Cisza to jedyne co słyszę.
9-To piękna melodia.
8-Jest jak symfonia.
7-Lecz grana w miejscu przeklętym.
6-Przez czas zapominanym.
5-Tu zamiast wody krew się pija.
4-Tu zamiast jedzenia ludzkim mięsem się posila.
3-I nikt nie wraca stąd taki sam.
2-W sercu zła.
1-W duszy zła.''
 Teraz nów nadszedł raz jeszcze. Kolejny raz czuję się jak na arenie, w sumie to tak naprawdę jej nie opuściłam. Różnica pomiędzy normalnymi igrzyskami, a tymi, które toczą się teraz polega na tym, że zmieniły się reguły. Każdy może zginąć, każdy może przeżyć. Nadszedł czas odkupienia i zadośćuczynienia. W takich chwilach człowieczeństwo odchodzi na bok, jego rządy przejmuje anioł śmierci, często wydając niesprawiedliwe wyroki.
 Przez drzwi wchodzi dwójka strażników pokoju, razem ze ''świeżym powietrzem'' przynoszą światło, którego brak w krainie ciemności i cenne kolory. Chcąc na chwilę poczuć ich nieobecność odwracam głowę i dostrzegam coś czego dotąd nie zauważyłam nigdzie indziej, to napis, który w jakimś stopniu przeraża mnie, a zarazem fascynuje swoją tajemniczością i nieznanym pochodzeniem. Czuję, że kiedyś słyszałam już to sformowanie, ale nie mogę sobie przypomnieć kiedy. Na ścianie napisane, a raczej wyryte jest:

                                          ''Nie ma pokoju dla bezbożnych''