czwartek, 26 marca 2015

Odłam 6 - Ten ostatni raz.

Oto pojawia się Katniss, a wraz z nią parę dialogów z Kosogłosa.



                                                                                     
                       Snow-bez odbioru.          
------------------------------------------------------------------------------------------------------------



Kolejny raz budzi mnie strzał z broni, otwieram oczy i od razu wiem, że to jedynie mój umysł kolejny raz płata mi figla.
 Kilka dni temu przywieziono tu zranionego ptaszka, małe pisklę naszej rebelii, samą Katnis Everdeen. Jeszcze ani razu się nie obudziła, dlatego dzień w dzień zwinnie podbieram jej osobistą porcje morfalininy, którą bezczelnie zaczynają mi ograniczać pseudo lekarze. Jej policzki z dnia na dzień przybierają coraz zdrowszy kolor, widać, że dochodzi do siebie.
 Tutaj nie dzieje się totalnie nic, wszyscy są tak samo ubrani i tak samo zabiegani, jednak z łatwością można odróżnić mieszkańców 13 od uciekinierów z innych dystryktów. Imigranci są wciąż uśmiechnięci, przejęci swoimi zadaniami i troszkę zagubieni pod wpływem takiej ilości korytarzy. Co rusz ktoś wpada do czyjejś kwatery lub do szpitala myląc to z fermą drobiu lub innymi pomieszczeniami. To miejsce, stało się dla nich prawdziwym rajem, mają zapewnione bezpieczeństwo, jedzenie i dach nad głową, nie muszą już niepewnie patrzeć w przyszłość, jednak wszyscy oni dobrze wiedzą, że wojna kiedyś się skończy i przyjdzie im wrócić do zgliszczy dawnych domostw.
 Wstaje i przechodzę przez śnieżnobiałe kotary wprost do łóżka tej idiotki.
 Wielka Katniss Everdeen, igrająca z ogniem poparzyła się własnym płomieniem. Zaprowadziło ją do tego to samo co, sprowadziło śmierć na trzy słodkie istotki z kołysanki. Bezkresne poczucie bezpieczeństwa, którego staram się wystrzegać, jak tylko mogę.
 Masz farta, że nie wykończyłam cię wtedy na arenie myślę.
 Nagle ku mojemu rozbawieniu budzi się, otwierając szeroko szaro-matowe oczy.
-Żyję- oświadcza uroczyście, jakby to kogokolwiek w okół obchodziło, ma pecha, że pierwszą osobą jaką zobaczy, będzie to nie kto inny tylko ja.
- No co ty mi powiesz, ciemna maso.-Podchodzę bliżej i uśmiecham się szyderczo.
 Twardo rzucam się na jej łóżko, na co ona odpowiada jedynie ohydnym grymasem twarzy, spotykający się z moim ogromnym uśmiechem zadowolenia.
 -Ciągle trochę obolała? - pytam odłączając przy tym jej kroplówkę przyczepiając ją do swojego wenflonu.
 Lecz ku mojemu zdziwieniu nie otrzymuje żadnego tekstu czy próśb oddania morfalininy. O nie, widzę w jej oczach zrozumienie, żal i współczucie, jednak nie robi to na mnie najmniejszego wrażenia.
 -Może ci z Szóstki wiedzieli, co robią jak ćpali ile wlezie i malowali sobie kwiatki na skórze. Niegłupi sposób na życie. W każdym razie wydawali się szczęśliwsi niż reszta z nas.
 Przez chwilę w naszej rozmowie zachodzi przerwa. Obie przyglądamy się sobie, spoglądamy w oczy i oceniamy jak bardzo wojna wyniszczyła nasze organizmy. Po wstępnych oględzinach stwierdzam, że to ja dostałam fizycznego kopniaka, a brak włosów na głowie tylko potęguje efekt, jednak od tygodnia Plutarch zaczął podawać mi tabletki na ich porost, i choć byłam sceptyczna muszę przyznać, że po tym czasie widać efekty. Jednak to ona została złamana psychicznie, jest w znacznie gorszym stanie niż wtedy na arenie po ataku głosokółek. Okręt Katniss zaczyna tonąć, tak jak i mój. Obie jesteśmy już niedaleko finału, gdzie wyda się gdzie jest nasze miejsce.
 -Wytrzasnęli skądś lekarza od głowy i teraz przyłazi do mnie codziennie i niby pomaga mi dojść do siebie. Dobre sobie, gość, który całe życie spędził w króliczej norze, ma mnie stawiać na nogi. Debil do sześcianu. Co najmniej dwanaście razy na sesje powtarza, że zupełnie nic mi nie grozi.-Uśmiecham się, mam nadzieje, że rozumie co mam jej przez to do powiedzenia.- A ty, Kosogłosie? Czujesz się całkiem niezagrożona?-Pytam.
 -O tak. Właśnie tak się czułam, dopóki mnie nie postrzelili.-Biadoli Everdeen.
 -Daj spokój, kulka nawet cię nie drasnęła. Cinna o to zadbał-oświadczam.
 -Mam połamane żebra?
 -Nawet nie to, tylko solidnie poobijane. Tyle, że siła uderzenia rozerwała ci śledzionę i nie udało się jej naprawić.-Oznajmiam, machając przy tym ręką, co ma oznaczać, że to nic poważnego.-Nie przejmuj się, i tak jej nie potrzebujesz. Gdyby było inaczej, toby ci jakąś znaleźli, nie? Wszyscy musimy dbać o to, żebyś nie umarła.
 -Dlatego mnie nie cierpisz?-pyta, jakoby myślała, że mnie rozgryzła.
 -Tylko po części-przyznaje.-Z pewnością coś wspólnego ma z tym zazdrość, a poza tym uważam, że trochę trudno cię łyknąć. Te twoje tandetne problemy sercowe i postawa obrończyni uciśnionych! Problem w tym, że nie udajesz i przez to jesteś jeszcze bardziej nieznośna. Oczywiście potraktuj to jako osobistą wycieczkę.
 -Sama powinnaś być Kosogłosem. Nikt nie musiałby podawać ci, co masz mówić-zauważa.
 -Fakt, ale mnie nikt nie lubi-odparowuje.
 -Mimo to ci zaufali, kiedy trzeba było mnie wydostać-przypomina mi.-No i boją się ciebie.
 -Tutaj może i tak, ale w Kapitolu to ty budzisz teraz strach.-Niespodziewanie w drzwiach pojawia się kuzyn Katniss, a ja szybko podłączam rurkę z morfaliną do wenflonu dawnej sojuszniczki.-Twój kuzyn się mnie nie boi-szepcze jej do ucha, trochę poufnie, trochę dwuznacznie, ale jednak zdanie swoje zadanie spełnia, bo na twarzy Kosogłosa pojawia się lekki rumieniec i ogromny wyraz zakłopotania. Jeszcze przez sekundę napawam się efektem, po czym zeskakuje z łóżka kierując się wprost na drzwi, po drodze ocierając się biodrem o nogę Hawthorna, dodając-Prawda, boski?-Co powoduje ich jeszcze większe skrępowanie i zakłopotanie. Ich zdziwione miny spotykają się z moją rozpromienioną buzią, która nie może się powstrzymać i wybucha pełnym rozbawienia śmiechem.
 Wychodzę z sali kipiąc śmiechem, nie mogę się powstrzymać, już nie pamiętam kiedy ostatnio dostałam takiej głupawki. Idę wprost na stołówkę gdzie dziś daniem głównym jest ohydna breja z ziemniaków, kurczak mniejszy niż niejedno pisklę, podejrzana surówka i jedyny plus tej uczty-kompot z czerwonej wiśni, który gdyby nie chemiczny posmak byłby idealnym ochłodzeniem na upalne dni. Nikt tu nie wybrzydza, nikt  oprócz mnie oczywiście.
 Również nikt nie chce ze mną gadać, ale już przywykłam do ciągłej samotności, choć jest jeszcze Lana. Gorzej z tym, że wszyscy patrzą się na mnie jak na oszołoma. No może fakt, jestem łysa i brzydka, ale to nie powód aby cały czas się lampić, jak na więźnia lub psychicznie chorą.  Może jednak mają w tym trochę racji bo napis na prawej ręce głosi- Niezrównoważona psychicznie.
 Nagle do mojego stolika podchodzi całkiem przystojny chłopak niewiele starszy ode mnie. Gdy tak na niego patrze, mam nieodparte wrażenie, że kiedyś się już spotkaliśmy.
 -Hej, moglibyśmy porozmawiać?
 -Niby o czym ?-pytam wpychając do buzi kurczaka tak małego, że zjadam go na raz.
 -Mamy wiele wspólnego, a nowy towarzysz ci się, nie sądzisz?-pyta.
 -Sądzą sędziowie. Ja wolę działać-ucinam krótko jego propozycje.
 -Nie chcę prosić cię o rękę, chciałbym tylko z tobą porozmawiać.
 -Jedna rozmowa, pod warunkiem, że oddasz mi swoją porcję.-Przedstawiam swoją propozycję.
 Szybko i zręcznie przerzuca na mój talerz mikroskopijnego kurczaka, stonowaną dawkę ziemniaków oraz surówkę składającą się z kapusty i Bóg wie czego jeszcze. Muszę nabrać siły, a co za tym idzie, więcej jeść, nawet jeśli jest to tak ohydne jak to. Muszę przyznać, że już w Kapitolskim więzieniu jedzenie było o wiele smaczniejsze.
 Szybko zjadam i wraz z tajemniczym chłopakiem wychodzę ze stołówki
 -A więc? Jaką niecierpiącą zwłoki sprawę ma pan dla panienki Mason?-pytam udając niezwykle znużoną jego towarzystwem
 -Cii! Poczekaj, nie tutaj-szepcze i chwyta mnie mocno za dłoń prowadząc przez setki korytarzy.
 W prawo, prosto, znów w prawo, schodami w dół i tak cały czas, aż wreszcie dochodzimy do ogromnych żelaznych drzwi zza których widać parujące zimno. Schodząc coraz niżej czułam spadającą temperaturę, ale tutaj panuje prawdziwy ziąb.
 Chłopak otwiera drzwi i wnet okazuje się, że to chłodnia. W środku oprócz niebywałego mrozu są całe szeregi ogromnych wałów mięsa, błękit lodu miesza się tu z soczystością zamarzniętej krwi. Chwilę zajmuje nam przejście całej tej alei martwych zwierzą. Na końcu długiego korytarza znajdują się kolejne drzwi, a raczej drzwiczki. Są tak małe, że ledwo sięgają mi do bioder, jednak z łatwością oboje przez nie przechodzimy, a naszym oczom ukazuje się całkiem przytulnym pokoikiem jak na dystrykt 13.
 Ma gdzieś z 6 metrów, a całą jego powierzchnie przykrywa miły futrzarzy dywan, na którym leży mała stara kanapa, telewizor i kolejne drzwi prowadzące do niebieskiej łazienki. Zauroczona pomieszczeniem rozglądam się uważnie, po czym padam ciężko na kanapę czując przy tym jak moje ciało odbijają delikatnie sprężyny.
 -Znalazłem je całkiem niedawno, nie wiem kto w nim mieszkał, jednak póki co nie spodlałem się z lokatorem.
 -To aż dziwne, że Coin pozwoliła na taki luksus.
 -Myślę, że ona nawet o tym nie wie. Jestem Faris.
 Gdy siada kłomnie przyglądam mu się lepiej i po bliższym stwierdzeniu, wiem kogo mi przypomina; kogoś bliskiemu mojemu sercu.
 Jego ręce lekko drżą, przez przechadzkę po chłodni. Jego onieśmielające brązowe oczy wpatrują się we mnie, niczym w zwierzynę. Ma w sobie tą samą zwierzęcą siłę co Rail. Tak samo dziki, tak samo nieokiełznany i napewno tak samo bezlitosny.
 W chwilach takich jak te można odnieść wrażenie, że duchy istnieją naprawdę.
 -A ja Johanna, mam bardzo ciekawą plakietkę, na której pisze zdezorientowana psychicznie, nie wierzysz? Spójrz!-Wypinam mu mnie pierś na co on odpowiada miłym uśmiechem.
 -Potraktuje to jako miły początek znajomości. Nie musisz mi mówić kim jesteś, przecież wszyscy wokół dobrze to wiedzą.
 -A więc? O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
 -Chodzi o pewną wycieczkę.-Zaczyna się robić ciekawie.- Wycieczkę wprost do Kapitolu, by dorwać, kogoś kto wszystkim nam zalazł za skórę. Johanna, mam zamiar zaoferować ci jedyną w swoim rodzaju okazje do zemsty, nie zaryzykowałabyś dla niej? -Pyta, a ja dobrze wiem, że obietnice w trzynastce nie zawsze są dotrzymywane, to głównie mamienie oczu.
 -Wiesz, do tej pory to wciąż ryzykowałam życie, więc przydałyby mi się jakieś wakacje, skarbie. Zrozum, tu jesteśmy bezpieczni i nic nikomu z nas nie grozi, po co niby miała bym tam jechać ? Człowiek nie żyje samą zemstą.
 -Ech.. Tylko nie próbuj mi wmówić, że nie chcesz się zemścić
 -Tego nie powiedziałam.-Oświadczam, na co on odpowiada miną pełną zdziwienia i całkowitego niezrozumienia mojego toku myślenia.
 -Posłuchaj mówię w pełni serio, mam zamiar zorganizować tajną misje na Kapitol. Coin ani ktokolwiek wysoko postawiony nic o tym nie wie. Zbieram ludzi, a ty jesteś niezbędna.
 -I co dalej ? Nawet jeśli uda wam się uciec z 13 co dalej? Przejście przez cały kraj trwało by grube miesiące... Nie mieli byście jedzenia, pieniędzy, transportu. Nic... Chcesz tak po prostu wyruszyć na Kapitol uzbrojony w dziarski uśmiech i szajbuskę?
 -Tu mogę Cię zaskoczyć. Mam już szczegółowo ułożony plan.
 Co do planów to panuje wśród nich jedna reguła- zawsze coś pójdzie nie tak jak trzeba.
 -Jaki plan, jeśli mogę wiedzieć?-pytam litościwie.
 -Dokładnie za półtora miesiąca do Kapitolu zaczną wylatywać poduszkowce z naszymi żołnierzami. Ja mam być jednym z pilotów, podczas inwazji na Kapitol. Zginie wiele ludzi, ale głównie niewinnych Kapitolczyków.-Nie ma niewinnych Kapitolczyków, szepczę pod nosem.- W trakcie lotu, gdy będziemy przelatywać koło posterunków wrogów udamy zestrzelonych i wylądujemy, odczekamy jeden dzień i wtedy polecimy do samej stolicy, a tam zrobimy własne natarcie od  środka, zabijając tych, którzy na to zasługują. Wiem, plan trochę szalony, ale przy odrobinie szczęścia może się udać... A i jeszcze mamy to.
 Wyciąga mały spłaszczony okrąg, zaczyna wciskać jakieś guziki i natychmiastowo w niebo zaczynają wystrzeliwać tysiące budynków, a wśród nich setki kropek migających na różne kolory całkowicie nieregularnie.
 -Co to jest?-Patrzę się jak zahipnotyzowana na te migające kolory, już dawno nauczyłam się, że są niezwykle cenne.
 Nagle nieruchomieje, każdą częścią mojego ciała jestem świadoma tego co widzę. Nie jest to miasto, nie jest to dom, tylko arena, która kolejny raz woła zewem krwi pierwotnej. Czuję jak do mnie szepcze ten ostatni raz..
 Faris idealnie czytając z mimiki mojej twarzy postanawia dorzucić coś jeszcze co napędza mnie by wziąć udział w jego planie.
 -Tym razem, każdy z nas jest trybutem i każdy może wygrać, ale oboje dobrze wiemy komu w tym przeszkodzić prawda?
 -Tak.
 -A więc, jak będzie? Zaryzykujesz? Ten ostatni raz?


niedziela, 1 marca 2015

Odłam 5 - Sercowe problemy.

Z racji tego, że nie zdążyłem opublikować nowego rozdziału w tym miesiącu pojawią się aż dwa. Rozdział na szybko, później poprawię błędy.


                                                                                                                                     Snow-bez odbioru.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------




Kolejny raz budzę się w paskudnym humorze, jednak tym razem wiem, że nic mi nie grozi. Zostałam odbita przez rebeliantów i od tego czasu leże bezwładnie w szpitali dystryktu 13.
  Nikt nie przychodzi, oprócz głupich piguł, niepewnie podających mi jedzenie i podłączając coraz to nowe dawki z morfaliną, która w obecnej sytuacji stała się moją najlepszą przyjaciółką. Ciągła nuda przyprawia niemal o mdłości.
 Tylko niezwykła biel ścian zachęca mnie do dalszej walki, przypomina mi o śniegu, który rozwiał wichurę mojego życia. Ciszę przerywa jedynie ciche pikanie aparatury, do której jestem podłączona.
 Pik.
 Pik.
 Pik.
 Ten dźwięk przywołuje mi w pamięci, kochanego pokręta, największą idiotkę minionych igrzysk, wciąż powtarzającą te dwa przeklęte słowa-tik tak. Choćbym chciała nie mogę powstrzymać się od uśmiechu przywołując wspomnienia tamtych chwil, wciąż widzę tą kobietę w średnim wieku, która zachowuje się jak rąbnięta toporem. Znów śpiewa mi do ucha. Znów wszystko zalewa się krwią. Znów uciekamy w rytm jej melodii. Znów ją popycham na piasek. Znów myje szpule Beetiego i znów umiera.
 Setki tysięcy pikań później, ktoś się zjawia.
 Człowiek, który wchodzi na sale ubrany jest w sterylnie biały kitel, ma mysią twarz, srebrne okulary i totalnie białe włosy; jednak nie jest to zwyczajna, starcza biel, tylko niedobór pigmentu, zwany albinizmem.
 Tutaj w Panem osoby niezdolne do zarobienia na chleb lub po prostu odbiegające wyglądem od normy bardzo szybko giną, nikt nie mówi na głos o takich osobach jak inwalidzi, homoseksualiści, lub chorzy umysłowo, o nie.... Nawet w Kapitolu takie osoby to rzadkość, czasem rodzina sama zabija takie dziecko, czasem robią to strażnicy pokoju, różnie to bywa. Sama pierwszy raz widzę taką osobę, przypomina trochę szczura, ma równie wystający pyszczek i tak samo brzydką mordkę ... Nazwę go Szczurowaty.
-Witaj Johanno. Nazywam się Lester-i tak będziesz szczurowaty: szepczę pod nosem.- Jestem lekarzem-co ty mi powiesz, nigdy bym się nie domyśliła.- Znajdujesz się właśnie w szpitalu 13 dystryktu-a myślałam, że wciąż w kapitolu - Nie zła z ciebie sztuka wiesz. W ciągu tego miesiąca straciliśmy cię już cztery razy.-Uśmiecha się lekko, jednak natychmiastowo przestaje widząc moją reakcję.-Ale mniejsza z tym. Posłuchaj, twoje ciało jeszcze nie jest w pełni sprawne i nie wiemy czy kiedykolwiek wrócisz do dawnej formy. Ten głaz, który spadł na ciebie: połamał ci żebra, złamał obojczyk, straciłaś przy tym dużo krwi. Przy operacji pozbyliśmy się większości połamanych żeber, oprócz jednego które uciska ci na serce. I właśnie tu pojawia się problem, niestety nie możemy go wyciągnąć gdyż moglibyśmy uszkodzić serce i doprowadzić do zgonu.-Zaczynam macać się po klatce piersiowej i gdy dochodzę do 6 ogarnia mnie zdziwienie, bo jedynie jego mi brak.-To właśnie te żebro , które jest winowajcą całego zamieszania. Wszczepiliśmy tobie tytanowe protezy, są o wiele silniejsze od normalnych, więc nie musisz się obawiać o to... Jednak to wszystko nie jest takie proste, bo gdy twoje serce zaczyna szybciej bić, zaczyna się prawdziwy spektakl... Sama zobacz.-Mówi po czym wyciąga z kieszeni kitla mały ekranik, na którym przedstawiony jest człowiek z jednym żebrem przylegającym do serca. Idzie spokojnie jednak nic się nie dzieje. Następnie zaczyna biec coraz szybciej i szybciej i nagle przed nim pojawia się pają co ma symbolizować strach... Serce bije na tyle szybko, że żebro, które na nie uciska na nie przebija je, doprowadzając przy tym do wewnętrznego wylewu. Dla tego komputerowego człowieka nie ma już ratunku, ale dla mnie jeszcze jest. Właśnie taki jest tego przekaz, to krótkie i zwięzłe ostrzeżenie.
-Co miało być? Nie mogę się już nawet stresować ?-pytam oburzona
-Póki co nie. Wiem jak to brzmi, jednak jeśli wygramy wojnę i przejmiemy technologie medyczną kapitolu będziemy zdolni ci pomóc. A do wygrania wojny potrzebny jest każdy żyjący zwycięzca, więc jeśli zgodzisz się nam pomóc, zrobimy wszystko aby cię uratować.
Teraz wszystko stało się jasne, oni działają podobnie jak Snow. To szantaż, chcą mojej pomocy w zamian za uratowanie życia, utknęłam w punkcie wyjścia.
-A jeśli się nie zgodzę pomoc wam tępe strzały?
-Wtedy unieważnimy pakt Kosogłosa i zostaniecie osądzeni przed sądem wojskowym. Najpewniejszy wyrok to wyrok śmierci.
 -Co to jest pakt Kosogłosa ? ''Zostaniecie'' ?-Najwidoczniej dużo wydarzyło się ostatnio w tym miejscu.
 -Widzisz, Katniss wzamian za zostanie kosogłosem, symbolem rebelii postanowiła postawić warunki. Jednym z nich było danie wam, zwycięzcą immunitetu. Dobrze panno Masnon, czas pogaduszek się skończył, muszę już iść. Jutro zjawi się u pani psychiatra, który pomoże wrócić pani do dawnej formy psychicznej.
I wychodzi, a ja wpatruje się w śnieżnobiałe kotary odgradzające mnie od innych pacjentów.
 Czuję tylko nieprzerwaną pustkę, wyrwę. Jakby ktoś zabrał mi coś o czym nie pamiętam, jednak wiem że mi tego brakuje. W sumie to da się tą pustkę zignorować i tak żyć. Tak samo jak Morfaliniści z 6, przecież oni cały czas to brali i nic im nie było, poza tym że ciągle się uśmiechali i malowali kwiaty na czołach. Całkiem niezły sposób na życie, jeśli chce się być świrem. Postanawiam się wyciszyć i nacieszyć ledwo co odzyskanym spokojem.
 Jednak ten spokój przerywa gość, którego powinnam się spodziewać.
 -Widzisz kwiatuszku, mówiłam, że uciekniesz-szepcze Lana ubrana w szpitalną piżamę.
-Nic takiego nie mówiłaś.-Odpieram urażona jej długą nieobecnością, już myślałam, że zniknęła.
-No może masz rację, ale chciałam powiedzieć, zresztą i tak odegrasz się jeszcze na naszym prezydenciku, a nie wybacz. Tu rządzi chyba kto inny.
  Tak wiem kto, Alma Coin. Spotkałyśmy się osobiście rok, albo dwa lata temu w moim dystrykcie. Leżałam wtedy na kanapie lekko pijana po ''dniu wspomnień'' gdy ona weszła, a wraz z nią lodowaty wiatr z dworu. Poszła do kuchni, zaparzyła herbatę i usiadła, jak gdyby mieszkała tu już wiele lat. Woń tego trunku od razu postawiła mnie na nogi, była niezwykle dusząca i znakomicie maskowała wszelkie inne zapachy, pobudzała i wyostrzała zmysły. Pachniała trochę jak kukurydza wystawiona na słońcu, trochę jak zgniła róża, trochę jak palone drewno. Alma miała niezwykle idealne włosy, ani jednego odstającego. To była peruka, widać na pierwszy rzut oka, idealnie siwa oraz perfekcyjnie prosta. Rozsiadła się na beżowym fotelu w salonie tuż za kominkiem. Wyglądała niebezpiecznie, niczym pani podziemia, gdybym nie była pijana i trochę zaszokowana, najpewniej rzuciłabym się na nią.
-Śliczne mieszkanko, panno Masnon. Nazywam się Alma Coin, jestem prezydentem 13 dystryktu.Nie mam dużo czasu, więc od razu przejdę do sedna. Chciałabym zaoferować Ci niezwykłą szanse na zmienienie historii i zemszczeniu się na wrogach. Na odegraniu się na starym Snole oraz stworzeniu świata bez cierpienia i igrzysk. Widzisz  Panna Everdeen otworzyła nam furtkę na zniesienie tego reżimu, sama nawet nie wiedziała czego dokonała i co ją jeszcze czeka. Jak sama wiesz w tym roku to triumfatorzy zostaną wylosowani z póli. Znam twoją historię, wiem przez co przechodziłaś, zrozum, nie masz już nic do stracenia. Jeśli to ma cię dodatkowo przekonać to wiedz iż rozmawiałam z innymi.
-Z kim ?
-Finnickiem, Beeteem, Wirres, Blightem, Haymitchem, Seder, Chafftem, Mags, Annie, Cecelią, Woofem jeśli chcesz mogę pokazać dokładną listę. Wszyscy z nich się zgodzili.
-Co miałabym takiego robić ?
-Wejść wraz z Everdeen i Melarkiem w sojusz i chronić dopóki was stamtąd nie wyciągniemy. Potrzebni mi są oboje. Oboje żywi i dlatego przychodzę do ciebie prosić o pomoc, to bardzo delikatna sprawa.
 -A co jeśli się nie zgodzę
 -Stracisz niebywałą szansę zemsty na Snowie. A więc wybór należy jedynie do ciebie, czas prowizorycznego pokoju się skończył. Widmo wojny wisiało nad panem od bardzo dawna, czas odpalić ląd iskrą Everdeen i rozpalić żar w ludziach. Widzisz niewiele z nas to widzi, ale Panem zbudowane jest na niezwykle kruchych podstawach, nie to co 13 dystrykt. My jesteśmy samowystarczalni, Kapitol bez dystryktów już nie-popija herbatę i kontynuuje.- Kiedy rozpoczną się igrzyska nie będzie już odwrotu, a więc jak będzie Panno Mason? Chcesz zagrać, ten ostatni raz?-pyta podstępnie Alma dobrze znając moją odpowiedz.