poniedziałek, 9 listopada 2015

Miniaturka cz.3 - Mrok wczorajszej nocy.

 Ostatnia część miniaturki, która dała mi spore pole do popisu.  Odłam kiedyś się pojawi, ale teraz mam bardzo ciężki okres  w życiu i zanim powrócę, muszę pozałatwiać kilka spraw...
 Pozdrawiam kochaną liskę/ryśka za komentarze. Nigdy tego nie pisałem, bo uważałem to za oczywiste, ale to naprawdę pomaga i bardzo motywuje. Piszę żebyście wiedzieli...

  Snow - bez odbioru






--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------













  Apostus przegryza wargę zauważając kobietę stojącą przed nim. Minęło tyle lat, a ona wciąż była taka piękna. Choć głęboka czerń powoli ustępuje siwym pasmom, to wciąż zdaje się być tą rozhisteryzowaną nastolatką wylewającą wrzącą kawę na jego spodnie. Niczego nieświadoma Megan, krząta się po kuchni nie zauważając niegdysiejszego kochanka ukrytego, w głębi korytarza.
 Spokojna starość w domu nad brzegiem morza, czy ktokolwiek myślał, że właśnie taki finał będzie pisany tej kobiecie? Odpowiedzi na to pytanie nie mógł udzielić nawet sam bóg, jednak co do jednego wszyscy byli zgodni. Każdy wiedział, że nie zginie z przyczyn naturalnych. Po zakończonej wojnie przewidywali samobójstwo, później zamach, teraz już było niemal pewne, że zabije ją mąż. Ale tak się nie stanie, pomyślał Apostus. Zabije ją osoba, która najpierw wykorzystała Meg, a później sama dała się wykorzystać.
 Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, Apostus postąpił jak dziecko. Otworzył furtkę dla osoby, która nie powinna była jej przekraczać. Megan miała wtedy władzę absolutną, mogła zaprzestać wszystkiemu, jednak doprowadziła do wojny. W ten czas dziewczyna bardzo sprytnie pociągała za sznurki i gdy jej samej przyszło zmierzyć się z konsekwencjami własnych intryg, użyła swojej najniebezpieczniejszej broni. Wykorzystała naiwność Farisa. Ten dzięki pomocy Megan zwyciężył i objął władzę nad dwoma krajami. Wtedy właśnie zagościł spokój i ludzie zaczęli patrzeć na wszystko co ich otacza, całkiem inaczej. Przez to wszystko zmienili nastawienie do rządu, co wcale nie było po myśli Meg, mimo to jej ufali. Jako pierwsza dama miała sporo obowiązków i nie marnowała czasu na zagrzebywanie się przeszłość. Obieca, wszyscy obiecaliśmy zapomnieć. Wymazać z pamięci ten potwory okres, gdy nie można było nikogo nazwać ani sojusznikiem, ani przyjacielem. Byli tylko wrogowie, mniejsi lub więksi.
 Kobieta otworzyła lodówkę i nie przejmując się niczym, napiła się z gwinta soku pomarańczowego. Właśnie w tym momencie kolejny raz poczuła jak jej kark ociera się o zimną lufę pistoletu. Przez głowę przeszła jej myśl, że to może znowu być Marcus, jednak po chwili przypomniała sobie całą brudną prawdę o nim i podniecenie spadło. Jednak mimo to wciąż go kochała. Kochała go pomimo tego, że cały czas ją okłamywał. Kochała go pomimo tego, że wciągnął ja w te bagno.
 — A więc tak to się zakończy? — pyta kobieta. — Mogę chociaż poznać twoją historię? Co takiego sprawiło, że to ty dokończysz dzieła? — pyta raz jeszcze niezważająca na ciszę za jej plecami.
— Znasz mnie lepiej, niż niejeden chciałby poznać — odzywa się Apostus.
 Jej ramiona rozluźniają się, a oddech znacznie zwalnia. Wgłębi duszy chciała aby to on to zakończył; aby zakończyli to razem.
— Razem? — pyta chłopak.
 Kobieta odwraca się i spogląda mu głęboko w oczy. Gdzieś tam w głębi wciąż go nienawidzi, jednak jest mu wdzięczna za to, że jako jedyny wyciągnął pomocną dłoń, gdy jej umysł przeżarty był przez pierwotne instynkty. Teraz, po tylu latach, stwierdziła, że pomyliła się co do niego. Niegdyś była pewna, że to nie była miłość, tylko pożądanie. Na dziś dzień, śmiało może powiedzieć, że jako jedyny mężczyzna w jej życiu, w pełni ją kochał.
— Nawet gdyby świat miał zniknąć-odpowiedziała.
 Chłopak obejmuje jedną ręką, a drugą wkłada lufę do ust kobiety. Nie chce ją całować, ani tulić, wiedząc że ona nie odwzajemnia jego uczuć. Chce aby odeszła tak jak powinna. Bezboleśnie i szybko.
 Ostatni raz spogląda w te niemal czarne oczy, by chwilę później oddać strzał. W tych ostatnich sekundach życia dziewczyna starała myśleć jedynie o morzu, którego fale wyrzucają na brzeg połamane statki zniszczone przez huragan. Bez jakichkolwiek sztormów czy oznak wrogości. Tylko niczym nie załamana, lazurowa tafla wody, odbijająca chmury, które leniwie przemieszczają się w kierunku zachodzącego słońca. Bezkresny błękit, był ostatnim obrazem jaki ujrzała przed śmiercią.
 Ciało martwej dziewczyny spoczywało teraz w dłoniach jej dawnego kochanka. Wyniósł ją nad brzeg morza i położył na tyle blisko by fale obmywały jej stopy, jednak na tyle daleko, by nie dotykały jej twarzy. Uważał, że to było słuszne, jednak by dokończyć dzieła, musiał odnaleźć Farisa.
 Poszukiwania nie trwały wcale długo, znalazł go zaczytanego w swojej ulubionej książce pt. ''Pierwotne instynkty'' autorstwa Cralia Bertona, byłego prezydenta i ojca Megan. Siedział pod wielką wierzbą, niedaleko brzegu morza, nawet nie spojrzał, gdy na kamieniu obok zasiadł Apostus. Zaśmiał się jedynie i zapalił fajkę.
— Z czego się śmiejesz? Zostały mi tylko dwie kule, dobrze wiesz jak to się skończy.
— Nie śmieje się z tego, druhu. Śmieszy mnie ten cały popierdolony świat. — Zwraca się do Apostusa dmuchając w niego kłąb dymu. — Rodzimy się, umieramy. Prędzej czy później odejdziemy w otchłań zapomnienia. Boga nie ma. Jest tylko tu i teraz, ale nawet to za chwilę stanie się historią. To wszystko jest strasznie popierdolone-rzekł wyciągając piersiówkę i biorąc spory łyk trunku, który się w niej mieścił.
— Zawsze lubiłeś sobie popić, co Faris? — pyta poklepując go po ramieniu. — I pomyśleć, że to wszystko stało się przez nas, przez zwykłych ludzi.
— Ale i tak o nas zapomną — dodaje Faris.
— Najpewniej tak. Wiesz dopóki nie zginie ostatni z nas, ten świat nie zazna błogiej nieświadomości znaczenia słowa wojna. Już dawno tabloidy okrzyknęły nas dinozaurami nowej epoki, mrokiem wczorajszej nocy, o której należy jak najszybciej zapomnieć. Ludzie już nie kochają nas tak jak niegdyś, już nie wiwatują na nasz widok.– Apostus zabiera piersiówkę z rąk Farisa i bierze solidny łyk.– Masz rację, za to co zrobiliśmy jesteśmy, skazani na zapomnienie. Czas odejść. Czas sprawić, by nasz świat także zniknął.
 Faris odkłada książkę na bok, poprawia się i wtula plecami w korę drzewa. W jego błękitnych oczach, nigdy nie można było dostrzec strachu. I tak samo było tym razem, gdy ogłuszający huk przebiegł okolicę, można było dostrzec jedynie uśmiech na jego już nie młodej twarzy. Odszedł tak jak powinien; pełen dumy i spokoju. Teraz została już ostatnia kula do wystrzelenia.
 Apostus ruszył w stronę plaży gdzie leżało ciało Megan. Wziął patyk i napisał obok, wielkimi literami ''Nigdy więcej wojny'', po czym położył się koło zamordowanej. Nieśmiało spoglądnął na jej blade oblicze i zamknął palcami oczy. Jeszcze przez chwilę spoglądał w stronę morza, tego samego, o którym tak strasznie marzyła Megan. Słońce zaczęło leniwie chować się za lazurową taflą wody. Niebo przybrało kolor dojrzałej brzoskwini i z każdą mijającą chwilą, coraz bardziej popadało w ciemność. Apostus lubił zachody słońca, napawały go nadzieją, że następny świt będzie inny. Tym razem tak się stanie, pomyślał. Miał on racę, następnego dnia świat obudzi się już bez balastu jakim była ich gromada. Obudzi się nowy i całkowicie wolny od przeszłości, być może by już nigdy nie zakosztować zakazanego owocu jakim jest wojna. Któż to wie?

wtorek, 27 października 2015

Miniaturka cz.2 – Szach Mat.

Witam. Oto druga część miniaturki ''I świat zniknął''. Zapraszam. Można skomentować. Ja nie gryzę, co najwyżej nie mam czasu skomentować innych blogów, ale to już mój wielki problem.




     Snow - bez odbioru







-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------










Głuchy odgłos wydobywający się z jej strun głosowych trudno było nazwać krzykiem. Dziki i nieregularny ryk, można było usłyszeć w całym lesie. Przeszywał ona tam każdy spróchniały konar i wszystkie porozrzucane krople rosy. Pozrywane kory z drzew, połamane gałęzie, martwe wiewiórki, to pokłosie kolejnego ataku dziewczyny. Meg nie była już nawet w połowie tą samą istotą co na początku wojny. Jej huragan stał się niebezpieczniejszy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Wymknął się spod kontroli, wyniszczając dziewczynę od środka. To co niegdyś było jej największym atutem, teraz ją wyniszczało.
W pewnym momencie jej ryk ucichł, a ona sama padła na ziemię. Jej powieki lekko drgały, a usta wciąż powtarzały zawzięcie jedno słowo. ''Marcus''. To imię, te sześć liter dawało jej więcej satysfakcji niż, cokolwiek ze znanych jej korzyści materialnych. W trakcie takich ataków jak teraz, była gdzieś na granicy życia i śmierci, w miejscu gdzie ani czas, ani miejsce nie mają znaczenia. Liczy się tylko cierpienie. Cierpienie, które tak jak fale obmywająca klif, z czasem wykruszają skałę.
To ta miłość jaką ją karmił, te niesamowite uczucie uzależniło ją od siebie, stając się trucizną. Teraz już sama nie była pewna czy naprawdę umarł. Dobrze pamiętała moment, gdy pierwszy raz w jej umyśle zakiełkowało ziarno niepewności. Było to gdzieś koło miesiąca po śmierci ukochanego. Od samego początku dnia w kryjówce panowało dziwne napięcie, jakoby coś miało się wydarzyć; coś czego nikt się nie spodziewał. Najpierw bazę opuścił Apostus wraz z Arfeliną. Później po kolei ważniejsze osoby znikały z przypływem godzin, aż wreszcie zostały same pionki i wtedy rozpętało się piekło. Dzień chylił się ku zachodowi, gdy w centrale uderzyły siły rządowe. Dostali jasny przekaz - żadnych jeńców. Dziewczyna została zatrzymana na dachu, obserwując zachód słońca. Odwrócona w stronę słońca, poczuła lodowaty dotyk lufy pistoletu przyłożonego do jej karku. W myślach już dawno pożegnała się z tym światem, jednak wciąż główkowała jak to wszystko się zakończy. Pewnym ruchem odwróciła się i poczuła jak jej spokój odlatuje wraz ostatnimi promieniami słońca. Stał tam Marcus, tak samo realny jak chwilę przed wybuchem. Krew w żyłach dziewczyny zawrzała, gdy on przemówił.
Dopóki świat nie zniknie szepnął, przypominając obietnicę.
Dopóki nie zniknie odpowiedziała.
Świat zastygł na tą jedną sekundę. Niemal czarne oczy znów wpatrywały się w Megan, jednak to spojrzenie było inne. Znacznie odleglejsze i zdawało się wykraczać poza zakończenie wojny. Było obietnicą tego, że powojnie i dla niej znajdzie się miejsce; było obietnicą lepszego jutra.
Chciała, aby ta chwila trwała wiecznie, by nigdy nie znalazła końca. Jednak wraz z ostatnim promieniem słońca, zgasła również nadzieja. Chłopak słysząc kroki agentów wchodzących przez schody, wyciągną broń i postrzelił dziewczynę w ramie. Ból trwał tylko sekundę, bo już w następnej padła nieprzytomna od uderzenia kolbą broni.
Następnego ranka obudziła się gdzieś na obrzeżach stolicy. Jednak tym razem wiedziała, że to nie był sen. Podświadomie czuła, że on gdzieś tam jest, odmieniony, ale żywy. I to właśnie ją pogrążyło. Mimo to perpetuum mobile ruszyło i nikt nie był zdolny do zatrzymania rebelii, która ogarnęła cały kraj. Wtedy właśnie Apostus odnalazł Megan i raz jeszcze poprosił ją o pomoc. Powiedział, że to wszystko było konieczne i wybrał tylko mniejsze zło. Przedstawił wszystko jasno i przejrzyście, dlatego dziewczyna zgodziła się znów powrócić do batalii. Poruszył ją sam gest tego, że Apostus wciąż o niej pamięta i ponadto, jako jedyny wyciągnął pomocną dłoń. Jednak było już za późno. Jej umysł został zainfekowany demonami przeszłości, nie mogła znów stać się tą samą silną i niezależną przywódczynią, która pociągnęła za sobą tłumy. I Apostus, i Megan dobrze o tym wiedzieli, mimo to wciąż ryzykowali.
Kilka minut później dziewczyna obudziła po kolejnym ataku. Obolała rozglądnęła się dookoła zauważając jakąś postać kilka metrów przed nią. To był Apostus. Podeszła do niego niepewnie i usiadła obok.
Piękna noc stwierdził mężczyzna. Jedna z tych najsamotniejszych, kiedy to jedynie księżyc dotrzymuje nam towarzystwa. Żadnych gwiazd. Żadnych min do rozbrojenia. Tylko my i bezkres naszego uniwersum.
Chcę umrzeć odzywa się dziewczyna. Sam dobrze wiesz, że dłużej tak nie pociągnę.
Wytrzymaj, kiedy to wszystko się skończy będziesz mogła odejść. Teraz jeszcze jesteś zbyt ważna, zbyt cenna mówi, po czym odwraca się do dziewczyny patrząc się jej głęboko w oczy.-Pamiętasz jak się poznaliśmy?
Wylałam na ciebie kawę. Nawet nasze pierwsze spotkanie było zaplanowane, gdybym wtedy wiedziała jak bardzo mnie zniszczysz, nigdy bym do ciebie nie dołączyła. Nie oszukujmy się, od samego początku manipulowałeś wszystkimi.
Nie bądź pamiętliwa, przecież wiesz, że zrobiłem to dla lepszego jutra. Wiesz, że ta wojna mnie także wyniszczyła. Straciłem matkę, brata, normalne życie. Uwierz, że nie jesteś jedyną ofiarą tej wojny. Mimo to, teraz patrząc na to z perspektywy czasu, to warto było zaryzykować. W ciągu czterech miesięcy z tobą na czele osiągnęliśmy więcej niż ktokolwiek przed nami. Dzieci w szkołach uczą się dziesięciu kłamstw Prawdy, choć rząd ich zakazał. Ludzie na ulicy zaczynają tworzyć o nas legendy, a w niektórych fabrykach śmiało mówi się o buncie. Nowy świt tylko czeka na noc, po której będzie mógł nadejść.
Ciągle tylko gadasz o tym świcie, a co jeśli on wcale nie nastanie i doprowadzimy jedynie do naszej zagłady? Te całe konspiracje pochłonęły setki istnień i podważyły solidne fundamenty władzy. Nie wiem jak świat powróci do normalności, po tym co widział oznajmia dziewczyna.
W każdej wojnie są ofiary i są skutki. To jest zło konieczne naszej natury, jeśli dążymy do zaprzestania dalszej destrukcji własnego gatunku. Tak było każdej batalii o lepszy byt i niestety, ale tym razem tego nie zmienimy.
Przez chwilę panuje cisza, oboje trawią wagę własnych słów wpatrując się to raz w wodną toń, to raz w bezgwiezdne niebo. Ta rozmowa nie należy do najłatwiejszych, bowiem oboje zdają się grać w otwarte karty, a na niektóre pytania nie chcą znać odpowiedzi. Po niedługiej przerwie znów odzywa się Megan:
Władza burka Megan z wyraźną odrazą. Naprawdę tylko to tobą kierowało, kiedy zakładałeś Prawdę?
Nie do końca. Wiesz, nigdy nie miałaś uczucia, że urodziłaś się po to, by dokonać rzeczy wielkich? By zmieniać świat? To był jeden z moich życiowych celów, naprawić błędy naszych ojców.
Nie uszlachetniaj zbrodni.
Dlaczego traktujesz mnie jak wroga? Stoimy chyba po tej samej stronie barykady.
Chyba robi dużą różnice. Zostawiłeś mnie na śmierć, wtedy w tym budynku.
Gdyby chodziło o uratowanie milionów zrobiłabyś to samo. W życiu czasem trzeba podejmować trudne decyzje, które tyczą się dobra ogółu, ta należała właśnie do takich szepcze przysuwając się bliżej dziewczyny.
Nie rozumiesz mnie. To ty jesteś moim zgubieniem, bo to przez ciebie codziennie, gdy zamykam oczy mam przed nimi budynek miażdżący ludzi. Nie ma dnia, abym nie rozliczała się z ofiar każdej ze zbrodni. Z tych wszystkich, które musiały zginąć, byś mógł spełnić swoje ambicje.
Może najwyższy czas zapomnieć? pyta nieśmiało.
Zapomnieć co? To jak Marcus zdetonował się, byś mógł z hukiem wejść w umysły ludzi, czy może to jak oddałeś mnie w ręce władzy? przypomina kolejny raz Meg.
Dobrze wiesz, że to nie wszystko tak było. Nie pozwoliłbym ci zginąć, to wszystko było upozorowane, byś mogła stać się męczennicą dla rebeliantów. By mieli symbol, za który warto byłoby umierać.
W takim razie, po co tu jestem? pyta dziewczyna.
Pomyślałem, że skoro rozpoczęliśmy to wspólnie, to oboje powinniśmy to skończyć. Niespodziewanie mężczyzna chwyta dziewczynę za rękę i szepcze jej do ucha. Razem.
W tej jednej sekundzie Meg pojmuje, dlaczego Apostus był dla niej tak wyrozumiały. Pożądał ją, jednak nie darzy uczuciem. Chciał zdobyć kolejne trofeum, które skończy pomiędzy starymi porożami jelenia, a zapomnianą książką. Mimo to teraz wszystko się zmieni i dziewczyna dobrze o tym wie. Ma w garści trzy rządzące ugrupowania. Ojciec stoi na czele rządu, a kochankowie przeciwko. Może to zbieg okoliczności, a może zwykły żart losu, że najwięcej zależy teraz od osoby, która jest na granicy przepaści emocjonalnej. Już niedługo okaże się czy jej spryt pozwoli zwyciężyć pokojowi, czy może raczej zaostrzy konflikt. Wszystko jest w rękach wątłej, jednak walecznej istoty jaką jest Meg.
Po krótkie przerwie, dziewczyna bez wahania, pyta. Dobrze wie, że jedna z odpowiedzi otwiera przed nią furtkę do władzy absolutnej.
Musimy wracać?
Nie, jeśli nie chcesz odpowiada mężczyzna.
Szach mat, pomyślała.



czwartek, 1 października 2015

Odłam 11 - Dom.

Rozdział zacny. Podoba mi się, jest swego rodzaju prologiem historii właściwej, która teraz jest już w pełni moją autorską przygodą... Piszę coraz lepiej i uwielbiam to uczucie, gdy porównuje moje teksty z początku blogowania, a te z teraz.


                                                                                       
                                                                                Snow-bez odbioru.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------








Ciemność, zniewalająca i wszechobecna, zdaje się być jedyną istotą zamieszkującą tą krainę. Nie jestem wstanie wyczuć żadnych emocji poza narastają niepewnością. Chłód i zimny pot, mieszają się w nieprzyjemną reakcję, kiedy to niespodziewanie, gdzieś w oddali pojawia się światło. Jaskrawo błękitna poświata na horyzoncie, zdaje się pulsować i migotać. Mechanicznie zaczynam przybliżać się do dziwnego spektrum. Nie przechodzę nawet pięćdziesięciu metrów, gdy wyrywam się spod ramion snu, budząc się obolała w szpitalnym łóżku.
Nie rozumiem nic z tego co się tam wydarzyło, jednak było to intrygujące zjawisko. To tak jakbym była w śnie, tylko na żywo; to tak jakbym śniła tylko, że na jawie.
Powracające zmysły, a jeden z nich wyłapuje dziwne smyranie po czole. Otwierając oczy zauważam Finnicka, który z tym samym, dawnym uśmiechem, szepcze obiecując, że wszystko będzie dobrze. Jednak ja wiem, że to nie jest prawda. Nikt nie może nikomu zagwarantować pełnego bezpieczeństwa, Kapitol pokazał to w trakcie minionych igrzysk, zresztą, życie cały czas nam to pokazuje.
-Wszystko będzie dobrze. Już niedługo zakończymy wojnę-szepcze, zauważając jak staram się uwierzyć w jego słowa.-Później przeprowadzimy się do czwórki i zamieszkasz razem z nami, tylko proszę. Błagam. Nie rób nic głupiego. Obiecaj mi.
-Obiecuje-odpowiadam ochrypłym głosem.-Ale ty też musisz mi coś obiecać. Przysięgnij, że wrócisz. Że nie zrobisz nic głupszego niż ja mogłabym zrobić-dodaje z grymasem uśmiechu na ustach.
-Obiecuje. Wrócę zanim znajdziesz swój dom-Uśmiecha się, po czym całuje w czoło.
 Jego słowa, ich dosadność nawiązują do schowanego przez mój umysł wspomnienia. Dając mi tym znać, że nie muszę się martwić o to jaki los czeka mnie po wojnie, tyle, że ja tego nie chcę. Nie chcę być kolejnym niechcianym gościem; kolejną kulą u nogi.
Wstaje opierając się o moje łóżko i zmierza w kierunku wyjścia, jednak gdy już ma przejść przez szpitalne drzwi, zatrzymuje się, jeszcze raz spogląda, by następnie minąć się z Everdeen.
Wchodzi niepewnym krokiem, wnosząc w ręce małe zawiniątko i z miną wyrażającą niezadowolenie i współczucie, wręcza mi je.
-Co to?-pytam z wyraźną chrypą w głosie.
-Coś co dla ciebie zrobiłam. Schowasz sobie do szuflady.-mówi po czym rozwija zawiniątko w moich dłoniach.-Powąchaj.
Niechętnie przykładam prezent bliżej nosa i w tym jednym momencie wszystkie moje starania i sposoby na pogodzenie się z przeszłością, legną w gruzach.
-To przez ciebie! To przez ciebie mama umarła!-krzyczę, a mój głos odbija się echem od pustych ścian, domu.
-Wcale nie, umarła przez Kapitol. Umarła by stać się przestrogą, dla każdego kto chciałby kiedykolwiek przeciwstawić się jego potędze!-odpowiada ojciec.
-Ale to ty wszystko rozpocząłeś, to ty do cholery chciałeś wzniecić powstanie. To wszystko twoja wina-mówię, po czym ciągnę dalej.- jutro się wyprowadzam!
-Ciekawe dokąd!?
-Do Raila, on w przeciwieństwie do ciebie w pełni mnie rozumie! Ja już nie mam ojca-dodaję trawiąc wartość wypowiedzianych słów.
W tym momencie magiczna struna zwana cierpliwością pęka. Ręka taty zaciska się w geście pięści po czym ściera się z moją twarzą. Siła uderzenia jest na tyle duża, że upadam na ziemię, na chwilę tracąc przytomność. Po szybkim ocknięciu podnoszę wzrok by spojrzeć mu prosto w oczy. Moje spojrzenie wylewa na niego całą nienawiść i wściekłość jaka szaleje teraz w moim sercu. Z nosa sączy mi się obficie krew, jednak ja się tym nie przejmuje, chcę znaleźć się jak najdalej od niego.
-Nienawidzę cię, jesteś zwykłym słabeuszem. Dla mnie umarłeś w chwili gdy ciało matki przecięła piła w tartaku. Żegnaj
Wiatr z otwartego okna przywiewa zapach sosnowych igieł oraz zimne kropelki deszczu. Na dworze, deszcz zmaga się coraz bardziej, przeradzając ostatecznie w ulewę.
-Nie możesz, tutaj jest twój dom-odpowiada ojciec.
W tej jednej chwili nie wytrzymuje i wybucham:
-Nie mów mi gdzie jest dom.-odpowiadam po czym wychodzę wprost na ścianę deszczu.
Biegnę. Biegnę przed siebie, wśród tysiąca kropel deszczu, wśród krzyków mojego ojca. Nie obchodzi mnie już nikt; nie obchodzi mnie już nic. Ja już nie mam domu, nie mam nikogo kogo tak naprawę bym kochała. Mam tylko żal w sercu, który będzie się za mną ciągnął najpewniej aż do samego końca.
Źrenice rozszerzają się szybciej, niż mogłabym kiedykolwiek przypuścić.
-Pachnie domem-Moje oczy w jednej sekundzie zalewają się łzami.
-Właśnie na to liczyłam, przecież pochodzisz z siódemki i w ogóle -oznajmia.-Pamiętasz jak się poznałyśmy? Byłaś drzewem. Co prawda krótko, ale zawsze.
Potężny wybuch wstrząsa moją głową. Patrzę na dziewczynę przede mną i zdaje mi się, że wszyscy wokół nawet nie doceniają jej potencjału. Tak naprawdę tylko dzięki niej rebelianci wygrali wojnę. Szukali symbolu, a dał go im sam Kapitol.
Do moich żył wypełnionych przez morfalininę, powrócił żar zemsty. Płynna substancja, przez, którą straciłam prawie wszystko i znów mogę. Rozpala mnie od środka, czuję to. W każdym centymetrze mojego ciała wzrasta jej natężenia, stając się bardzo niebezpiecznie. Z a b u j c z e.
-Katniss, musisz go zabić.-chwytam ją za nadgarstek.
-O to się nie martw-mówi półgłosem.
-Przysięgnij na coś, na czym ci zależy.
-Przysięgam na własne życie-oznajmia, jednak to mnie nie przekonuje.
-Na życie swojej rodziny.
-Przysięgam na życie swojej rodziny-szepcze niechętnie.-Jak myślisz ciemna maso, po co tam jadę?
Skryty uśmiech pojawia się na mojej twarzy i znajduje odwzajemnienie na obliczu kosogłosa.
-Właśnie to chciałam usłyszeć.
Mrużę oczy kolejny raz wdychając zapach sosnowych igieł. Kto by pomyślał, taka mała rzecz, a tak cieszy. Everdeen wychodzi, zostawiając mnie z coraz gorętszym pragnieniem zemsty.
Tej nocy zasypiam pełna siły, którą utraciłam. Pełna nienawiści, ale i nadziei. Pełna przekonania, że jutro jeszcze nie jest przesądzone.


czwartek, 10 września 2015

Chwilowe zawieszenie broni.

Robię to pierwszy raz od dwóch lat (czyli od początku blogowania). Oficjalnie zawieszam bloga na czas około miesiąca, no ewentualnie trzech. Powodem tego jest to, iż w moim przypadku zaczęła się szkoła, a to już tylko 3 lata do matury (którą mam zamiar zdać jak najlepiej). I tu mógłbym zakończyć ogłoszenie, jednakże nauka nie jest moim jedynym powodem do zawieszenia broni. Od pewnego czasu zmagam się z moim prywatnym eksperymentem, swego rodzaju projektem, który nosi tytuł ''I świat zniknął''. Będzie to dla mnie nowość (bo niestety tylko Fanfiki jako tako potrafię pisać, a z większymi światami nie daje sobie rady). Jednak tym razem będzie inaczej i liczę, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Jak można trafnie zauważyć, pojawiła się już pierwsza z trzech miniaturek. Myślę, że się wam spodobają, a póki co obowiązuje zawieszenie broni, co wcale nie oznacza, że wojna jest już zakończona. Bądźcie czujni, bo nigdy do końca nie wiadomo kiedy pojawi się nowy odłam.

Snow-bez odbioru,

środa, 12 sierpnia 2015

Miniatrunka Cz. 1 - I świat zniknął.

Przeprasza, że robię miniaturkę. Tak naprawdę nigdy nie miałem zamiaru dodawać tu czegokolwiek innego oprócz historii Johny, ale jakoś tak mnie ostatnio wzięło. Tak cholernie mi się to spodobało, że nie mogłem się powstrzymać, żeby tego nie wrzucić, a nowy rozdział (dla zainteresowanych) pojawi się już niedługo, bo mam go prawie skończonego, tak więc nie zjedzcie mnie za to, to tylko mały napad weny. Znikam.

Snow-bez odbioru.





-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------















— Kocham cię.
— Wiem.
— Pamiętaj o tym, nawet gdyby świat miał zniknąć.
 Słowa wypowiadane z ust ukochanego jeszcze nigdy nie brzmiały tak gorzko. Tysiące wspomnień i postaci przewija się przez głowę osiemnastoletniej Megan. Gorycz serca miesza się z dzikimi drganiami rąk; dobrze wie, że już nigdy nie ujrzy twarzy ukochanego; już nigdy nie spojrzy w te niemal czarne oczy i już nigdy nie zobaczy uśmiechu na jego ustach. Mimo to cieszy się, że to wszystko się stało, teraz już jest pewna, że postąpiła dobrze walcząc z resztą świata.
Samotna łza przedziera się przez blady policzek dziewczyny. W tej małej kropelce zawarta jest esencja największego bólu jaki może nawiedzić człowieka: jest to świadomość, że najbliższa ci osoba za chwilę zniknie z tego świata, zniknie bezpowrotnie.
Mgła powoli zaczyna rozpływać się w powietrzu ukazując piękny wschód słońca, wielkie szklane budowle zapierają dech w piersiach, a odbijające się promienie tworzą mozaiki kolorów. Choć tego jesiennego poranka każdy obywatel wolałby pozostać w domu, nie jest to dane tej dwójce, muszą oni wypełnić najważniejsze zadanie jakie kiedykolwiek zostało nim przydzielone.
 Ostatni raz złączają swoje usta i czule przytulają się, po czym mężczyzna odchodzi, a dziewczyna zajmuje pozycje snajperską. Spogląda przez lunetę i zamiera, pod ciężarem narastających wątpliwości. A co jeśli się nie uda? Jeśli chybi? Jeśli pozwoli zginąć swojemu kochankowi, za szybko? Kolejny raz czuje ciemność w sercu; nadciągający huragan.
 Przez chwilę ma ochotę uciec, zaszyć się gdzieś daleko i więcej nie spoglądać na ten świat, jednak nie jest to możliwe. Zaszli zbyt daleko; zbyt wiele stracili by się poddać. Z zamyśleń wyrywa ją sygnał gotowości, niechętnie odbiera telefon i informuje, że mogą zaczynać. Dziewczyna poprawia szybko włosy i celuje w stronę drzwi banku. Przez chwilę obserwuje małą złotowłosą dziewczynkę, bawiącą się swoim misiem, ale już chwile później zauważa ukochanego wchodzącego przez szklane drzwi i zmierzającego do pracownicy, która wita go serdecznym uśmiechem. Beznamiętnie odpowiada jej coś po czym wyciąga broń wcelowując jej prosto czoło. W tej jednej sekundzie serce młodej dziewczyny zaczyna bić nienaturalnie szybko i choć przywykła już do zabijania, to i tak jest trudne, bo przeczy wszelkim zasadą jakimi kierowała się w życiu; zabić w imię większego dobra; zabić, by uratować.
 Seria kul z karabinu snajperskiego przeszywa szyby banku raniąc, a ostatecznie zabijając siedmiu ochroniarzy. Ich martwe ciała z głuchym łoskotem padają na ziemię, a przerażona pracownica banku prowadzi chłopaka wgłąb budynku. Teraz zostaje jedynie czekać, myśli dziewczyna, jednak to czekanie zabija ją brutalniej niż ona ochroniarzy. Sekunda za sekundą cierpi coraz bardziej, aż wreszcie dostaje wiadomość na swój telefon, która niemal pozbawia ją przytomności. Wie, że to ostatnia wiadomość jaką od niego dostała, więc bez zastanowienia chowa telefon w głąb kieszeni, nie chcąc znać jej treści. Megan automatycznie zamyka oczy i zasłania uszy, gdy przez budynek naprzeciwko przetacza się potężny huk.
 Gdzieś w środku banku wybucha bomba, fundamenty zostają rozsadzone przez ogromną siłę, a cały budynek na początku eksploduje popiołem by chwilę później przewrócić się niszcząc pobliską ulicę i pomniejsze budowle. Kolejny raz ginie tysiące ludzi, zniewolonych i nieświadomych, że zostali zabici w imię idei, w imię wolności, którą utracili. Kurz wzbija się mieszając z popiołem i gruzem, krzyki ludzi przelewają się z kolejnymi eksplozjami wewnątrz zawalonego budynku, podziemne laboratorium stało się pułapką dla pracowników i więźniów. Choć to wszystko wygląda na zamach, jest to swego rodzaju manifest, krzyk desperacji i buntu wobec niczego nieświadomego społeczeństwa. Jest niczym innym jak tylko, dobrą miną do złej gry.
 Daleko ponad zgiełk miasta wzbijają się wycia syren strażackich. Z dachu dziewczyna dostrzega małą, dziecięcą rączkę wciąż mocno trzymającą urwaną głowę misia, Megan przypuszczała, że skoro siedzi na schodach to być może uda się jej przeżyć. Niestety myliła się. Ciała tych, którzy stali dalej od wejścia, walają się teraz po ulicy. Porozsadzane organy pozostawiały po sobie krwawy ślad na ulicach, jeśli szybko nie usuną tych wszystkich zwłok, fetor wydobywający się z nich, skutecznie zablokuje tą część miasta. Dziewczyna z furią podpala plastikową broń i schodzi z budynku wprost na zatłoczone uliczki pełne przerażonych ludzi. Zakłada kaptur i staje się jedną z nich, nierozpoznawalną, anonimową.
 Wiedziała na co się pisała, znała cenę, jednak mimo to nie może sobie wybaczyć, że jej miłość zdetonowała się w środku. Jak mogła na to pozwolić? Mogła i dobrze wie, że nie było innego wyboru, jednak życie z tym co zrobiła będzie raczej przypominało życie pustelnika, wiecznie spragnionego i samotnego. Mechanicznym krokiem oddala się jak najdalej od epicentrum po czym zastyga, gdy jej twarz pojawia się na ekranie telewizora w sklepie z elektroniką. Z daleka obserwuje krótki film stworzony przez nią i zwolenników Prawdy.
— Dzisiejszy atak nie jest wcale przypadkowy. Bank, który został zmieciony z powierzchni ziemi był jedynie przykrywką, dla tajnego laboratorium. Naukowcy przez lata poszukujący cząstki Boga, tego małego pierwiastka, który napędza cały nasz wszechświat, znaleźli go. Okazało się, że jest na wyciągnięciu ręki, tuż przed naszym nosem. Tym złotym galem, kluczem otwierającym kod do nieśmiertelności jesteśmy my sami. Od kiedy wykonano pierwszy eksperyment rozpoczęła się podziemna wojna o technologie wydobywania tego czynnika, jednak po tysiącach prób, okazało się, że nikt z tych, na których przeprowadzane były testy nie przeżył: oto właśnie cena za nieśmiertelność — na ekranie przez chwilę pojawia się migawka broni. — Każdy strzał z tej dziwnej broni, oznacza morderstwo, a każde wstrzyknięcie sobie fiolki pozyskanej z człowieka, jest aktem bestialstwa i najohydniejszą zbrodnią ze wszystkich możliwych. Dlatego strzeż się zwykły obywatelu, od dziś już nic nie będzie takie jak przedtem,. Nadciąga huragan, a schron jest zbyt daleko by się w nim schować. Nie daj się oszukać i mamić, przygotuj się na walkę i zapamiętaj, tylko Prawda, prawdę ci powie — powtarza główne motto rebeliantów.
 Pojawia się symbol rewolucji - Pięść zaciśnięta na gałązce oliwnej. Mija chwila po czym na ekrany powraca reklama płatków owsianych. Wokół młodej kobiety zebrał się tłum gapiów, który jak gdyby za pstryknięciem magicznego kciuka, rozszedł się wraz z końcem audycji. Na twarzach ludzi maluje się paleta barw: od wyraźnego zakłopotania, poprzez niedowierzanie, aż do zdumienia. Pomimo strat, jest to jeden z najlepszych ruchów, jakie rebelianci mogli wykonać.
 Dziewczyna wciąż wpatrywałaby się w te kolorowe reklamy, gdyby nie wyrwało ją z potoku przemyśleń, pikanie telefonu. Główny dowódca rebeliantów Apostus nie ukrywając zadowolenia oznajmił, że wszystko poszło zgodnie z planem i misję można uznać za udaną, jednak Megan postrzegała to wszystko inaczej; oczyma wyobraźni widziała jak Marcus detonuje ładunek niszcząc fabrykę zła i terroru i przy tym rozbryzguje się na coś mniejszego niż cząsteczki. Od tamtej chwili nie dzielił ją wcale duży odstęp czasu, jednak ona wiedziała, że dawnej uroczej Meg już nie ma, umarła gdy przez budynek przetoczył się huk. Jej świat zniknął, a w popiołach powstała nowa istota - narodził się huragan. Takie właśnie postanowiła przybrać nowe imię, dzikie i nieokiełznane, n i e p o s k r o m i o n e. Dlaczego akurat te? Bo tylko ono idealnie odwzorowywało jej dusze i to co się w niej dzieje.
 Huragan tworzy się gdy woda w akwenie staje się coraz cieplejsza, uderza szybko i niespodziewanie, zabierając ze sobą setki ofiar. I tak właśnie jest, gdy zaczyna robić się gorąco stara się niszczyć wszelkie przeszkody; jak huragan; jak potwór.

piątek, 31 lipca 2015

Odłam 10 - Ale nawet gwiazdy, kiedyś będą musiały spaść.

Od następnego rozdziału rozpocznie się już właściwa część historii, ta którą miałem w planach od samego początku. Z rozdziałem walczyłem bardzo długo (ostatecznie powstały cztery jego wersje). Sam nie wiem czemu przysporzył mi tyle kłopotu, może to przez to, że wciąż trzeba opisywać relacje pomiędzy Johną, a Katniss... W każdym razie już zaraz wszystko się zmieni i odetnę się od tego rygoru powieści Colins, nareszcie dostanę wolną rękę. Tak więc bójcie się, szykujcie i bądźcie gotowi na wszystko!

Ps: Od jutra biorę się za wasze blogi kochani!


                                         
     Snow-bez odbioru.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Dzień mijał za dniem, przybliżając mnie nieuchronnie do tego momentu kulminacyjnego. Moje życie stanęło na rozdrożu. Dwie drogi zaczynają się w tym miejscu. Jedna z nich zaprowadzi mnie hen, hen daleko, aż samego Kapitolu, jednak druga pozostawi mnie niemal  w tym samym miejscu, jednak kilka sal dalej. Boję się, tak cholernie się boje, to wszystko jest tak ryzykowne. Wokół każdy zajęty jest sprawami wojny, a ja? Wciąż przejmuję się głupim uczuciem, które zgodnie z moimi posunięciami, powinno już zniknąć. Jednak jakaś siła, jakiś dziki instynkt przetrwania, nie pozwala jej zginąć.  Raz po raz wynika się spod ostrza i jedynie chóry motywują mnie do dalszych prób unicestwienia jej. ''Potrafisz Johanno, przecież już raz zabiłaś swoją miłość, dasz radę, postaraj się'' nuci każde z nich, jednak ja dobrze wiem, że póki co jestem zbyt słaba, mogę jedynie biernie wpatrywać się w pustą przestrzeń mojego pokoju, który dzielę wraz z Katniss. Cierpię, ale podobno cierpienie uszlachetnia.
 W przeddzień egzaminów, wraz z Everdeen postanawiamy wybrać się na polowanie, jak za starych dobrych czasów kiedy byłam w miarę czysta. Z uśmiechami na twarzy podążamy na sale ćwiczeń skąd zabieramy bronie i telekomunikatory po czym zmierzamy na powierzchnie. Kiedy jesteśmy już koło włazu spoglądam jej prosto w oczy i szepczę cicho.
 -Dziękuję.
 Obie dobrze wiemy za co. Gdyby nie ona nawet nie wystawiłabym głowy zza szpitalnych krat. Gdyby nie ona nigdy nie dostałabym szansy walki w Kapitolu. Gdyby nie ona nie mogłabym wyrwać się choć na sekundę z tych podziemia tego dystryktu. Zawdzięczam jej wiele, ale stać mnie tylko na skromne dziękuję, to tyle w kwestii życzliwości, więc lepiej żeby się nie przyzwyczajała.
 Niepewnymi krokami wspinamy się po metalowej drabince by chwilę później zobaczyć coś czego nie widziałam od miesięcy. Przestrzeń.
 Przez ten cały pobyt w trzynastce i stolicy ani razu nie byłam na świeżym powietrzu. Spoglądam wokół i widzę to co było niegdyś centrum tego dystryktu sprzed mrocznych dni. Powalone budynki, tumany kurzu, wszechobecny gruz i zagracone uliczki, oto prawdziwy obraz tego co się tutaj dzieje. Nie ma radioaktywnych pól i rzek, jest jedynie popiół zmielonych w niego ludzi.
 Idąc za Everdeen powoli pył ustępuje twardej ziemi aż w końcu trafiamy na leśną ściółkę. Mimowolnie zatrzymuje się i zamykam oczy, staram się wciągnąć jak najwięcej tego leśnego zapachu, w którym brakuje jednej nuty. Sosen, drzewa, które najbardziej kojarzy mi się z domem.
 Tak naprawdę nie przyszłyśmy tutaj polować, chciałyśmy choć na chwilę odpocząć od tego całego toku morderczych treningów i wystawiania naszych umysłów na próbę. Przechodzimy jeszcze kilka metrów po czym odkładamy nasze telekomunikatory i podążamy wzdłuż starej, już całkiem zarośniętej ścieżki. Prowadzi ona na małą, dość zaciszną polanę w środku lasu. Obie bez większej zwłoki kładziemy się na wysuszonej trawie i delektujemy się chwilą spokoju.
 Chmury płyną przemierzając samotnie niebo, Wiatr delikatnie przeczesuje każdy skrawek mojego ciała, a słońce swoimi ostatnimi  promieniami przypieka mój kark. Nadchodzi jesień, czas, w którym dawny spokój odchodzi by zapoczątkować nowy rok, to przenośnia dla nas, czas walki się zbliża, zmiany wyczuwalne są w powietrzu, nic już tego wszystkiego nie zatrzyma, karuzela rozpędziłą się bezpowrotnie. W pewnym momencie postanawiam przerwać tą pełną przemyśleń ciszę.
 -Już niedługo wszystko się zmieni.
 -Tak, ale na lepsze.
 -Nie byłabym tego taka pewna-mówię.- Niby fakt Panem bez igrzysk byłoby lepsze, ale pomyśl co będzie z nami, jak my jako byli zwycięzcy sobie z tym poradzimy?
 -Tylko nie próbuj mi wmówić, że igrzyska to słuszna gra.
 -Nic takiego nie powiedziałam, tylko chodzi mi o to jak my sobie z tym poradzimy. Wiesz, bądź co bądź każdy ze zwycięzców ma nie równo pod sufitem. Nikt z nas nie jest i już nigdy nie będzie normalny, ale teraz jakoś sobie radzimy, czujemy się potrzebni, wezwani do walki przeciwko tyrani, jednak co potem?-Robię przerwę i znów ciągnę.- Wojna się skończy, a my z czasem odejdziemy w zapomnienie i do końca zbzikujemy w samotności. Nie rozumiesz? Jesteśmy pomnikami przemijających właśnie czasów, dopóki nie umrzemy, panem nie będzie do końca wolne.
 -Nigdy w ten sposób nad tym nie myślałam, jednak myślę, że jakoś to będzie. Wiesz, ludzie rodzą się i umierają, a gwiazdy wciąż świecą-oznajmia metaforycznie.
 -Ale nawet gwiazdy kiedyś będą musiały spaść-odpowiadam.
 Po godzinie słońce zaczyna chylić się ku zachodowi więc w ciszy wracamy drogą, którą tu przyszliśmy. Oddajemy telekomunikatory i bronie po czym zmierzamy na kolacje. Dzień mija bardzo szybko, kilka razy powtarzamy jeszcze tylko podpunkty z podręcznika i kładziemy się spać.
 Następnego ranka obie energicznym krokiem idziemy na śniadanie, skąd później wyruszamy do sali ćwiczeń gdzie odbędą się egzaminy. Składają się one z czterech części: pierwsza to egzamin teoretyczny gdzie sprawdzana jest nasza wiedza z zakresu podręczników. Następna to pokaz z obsługi broni, później jest tor przeszkód, a na sam koniec najtrudniejsza ze wszystkich, w której  poddawani będziemy  naszym największym słabością w wiernie odwzorowanej makiecie Kapitolu.
 Nie mamy czasu tak naprawę się czym stresować, bo trzy pierwsze zadania  mijają w ciągu sekundy i ledwo się oglądam, a moje nazwisko zostaje wyczytane do ostatniego z zadań. To trochę tak jakbym znów została poproszona na sale treningową w ośrodku szkoleniowym gdzie sponsorzy oceniają trybutów wedle pokazanych zdolności.
 Jeszcze tylko zakładam strój rebelianta, wkładam do ucha słuchawkę, poprawiam karabin snajperski i wychodzę z sali przygotowań wprost na szereg Kapitoskich domów. Znów jestem w grze
 Mam za zadanie sprzątnąć ważnego generała, który wyjdzie z domu ulicę z tond. Niepostrzeżenie przemykam między domami i nie daje się zauważyć strażnikom pokoju, krążącym niebezpiecznie blisko. Skradam się, aż wreszcie dochodzę do punktu obserwacyjnego, głos w słuchawce każe położyć mi się na ziemię i choćby nie wiem co nie zdejmować celownika z drzwi, to ważna misja i choćby najmniejsze poruszenie się mogło by zmienić trajektorię lotu. Czekam tak może pięć minut, a może więcej, aż wreszcie pod dom powyjeżdża wielki, pancerny wóz.
 Schowana w krzakach kilka metrów od celu zauważam coś niepokojącego, to woda. Zaczyna sączyć się ze studzienek kanalizacyjnych, czuję jak każdym najmniejszym muśnięciem razi tysiącami woltów. Skóra pali, serce bije coraz szybciej, a głos w słuchawce wciąż każe mi się nie ruszać. Ciecz powoli zaczyna sięgać mi do kostek, teraz już nie mogę powstrzymać okropnych wstrząsów jakie mną miotają i gdy już mam się poddać i uciec, zza drzwi wychodzi generał. Głos w słuchawce daje mi wolny strzał, ręce drżą, woda się leje, i w pewnym momencie mój mózg rozrywa ogłuszający strzał. Kulka przelatuje obok generała i z głuchym łoskotem uderza w pastelowy dom. W tej jednej chwili tracę wszystko. Tracę władzę nad ciałem, tracę możliwość zemsty, tracę zdrowy rozsądek. Kontem oka zauważam zauważam jak generał wbiega do pojazdu i chwilę później znika w tumanach pyłu.
 Głos nakazuje natychmiastową ucieczkę, krzycząc przy tym najgorsze obelgi pod moim adresem, jednak mnie to już nie obchodzi, przegrałam. Woda sięga mi do szyi, ale to już nie ma żadnego znaczenia. Wyrzekłam się wszystkiego co mi jeszcze pozostało, ciałem i umysłem starałam się dopiąć celi, a teraz? Grad gumowych kul przelatuje mi przed oczyma, jednak mimo to i tak nie byłabym zdolna by wykonać jakikolwiek ruch. Jestem pokonana, poddaje się, pierwszy i ostatni raz w życiu. Serce bije coraz mocniej, już za chwilę przebije je żebro i będzie po wszystkim. Zamykam oczy i zastygam gdy woda zakrywa mi usta. Ból jest niemal namacalny, moje cierpienie potęguje się z każdą możliwą sekundą, a w trakcie następnej eksploduje zadając jeszcze więcej cierpienia. Chciałabym umrzeć z godnością i w spokoju, w całkowitej samotności, jednak najwidoczniej nie jest mi to dane. Raz po raz słyszę gdzieś w oddali, przytłumione ''Przegrałaś'' wykrzyczane przez mojego dawnego kochanka. Rail, to ostatnia osoba jaką chciałabym teraz usłyszeć, więc zbieram resztki siły i ostatkiem tchu wykrzykuje ''Zostaw mnie samą!''. Niestety nie dane jest mi usłyszeć jego odpowiedzi, bo świat przysłania się czarną mgłą pozbawiając mnie przytomności.

czwartek, 25 czerwca 2015

Odłam 9 - W cieniu przygotowań.

Ufff, tyle czasu, ale nareszcie jest. Dostałem uczuciowego kopa i chyba właśnie tego potrzebowałem, jak najbardziej podpisuje się pod tym rozdziałem. Jutro wakacje, tak więc nie wiem czy będę wyrabiał się z odłamami...

Ps: Aham, jeśli będą jakieś literówki to serdecznie przepraszam, rozdział dodawany z telefonu, więc mogą się zdarzyć różne wybryki ;D.



Snow-bez odbioru
------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Miękka kołdra przyjemnie chłodzi moją nagrzaną od wczorajszych emocji skórę. Dzikie instynkty jakie miotały mną minionego dnia umilkły i dopuściły do głosu chóry realności śpiewające teraz w mojej głowie. Wszystkie one mruczą ''skoro sama nie potrafisz żyć, to daj choć żyć innym'', raz za razem przyprawiając mnie o zawroty głowy. Wiem, tak bardzo tego żałuję, jestem tak strasznie lekkomyślna, tak strasznie głupia. Straciłam jedyną drogę do Kapitolu i być może chłopaka, który był zdolny mnie pokochać, jednak przez co? Przez bycie na tyle głupią, by dać się ponieść strachu przeszłości; tak naprawdę przyczyn jest niewiele, a skutków dużo więcej, bo wybory, nawet te najmniejsze, potrafią zmienić bardzo wiele.
 Moje ciało nie jest tą samą materią jaką było na ślubie. Zmieniłam się w ohydną galaretowatą larwę, brzydką, całą w bliznach, otoczoną lepiącym się śluzem i nieciekawym odcieniem bieli. Nie przypominam już nawet człowieka po torturach, przypominającą zwierzę w trakcie agonii.
 Agonia, czy tak teraz nazywa się kac uczuciowy? Czy właśnie to czuł mój ojciec gdy zmarła matka? Agonia to nie tylko przemiana ciała, które szykuje się do wzięcia ostatniego oddechu, to także stan umysłu, stan, w którym jest się w pełni świadomym nadciągającej nieuchronnej zmianie. Agonia to inny stan cierpienia, nie możesz już wtedy nic zrobić, jedynym wyjściem jest śmierć.
  Jeszcze na chwilę zamykam oczy i chwiejnym krokiem wstaję z łóżka, po czym upadam na podłogę i choć mam chwilę zwątpienia, to udaje mi się nie wybuchnąć płaczem. Przelewanie emocji na papier to tylko maskowanie problemu, daje ulgę, jednak chwilowo.
 Śnieżnobiała kołdra zsuwa się z metalowego łóżka wprost na mnie. Zimne kafelki pozbawiają mnie ostatnich złudzeń, a zza kotary wyłania się głowa dobrze znanej mi osoby, wolałabym żeby nie widziała mnie w takim stanie.
-Widziałam co zrobiłaś.-Mówi Lana.
-W takim razie widziałaś także dlaczego, prawda?
-Tak, i nie przychodzę tu aby cię pouczać tylko zapytać, czy naprawdę chcesz znów odgrzewać tą historię?
-Jakbyś jeszcze nie zauważyła to za wszelką cenę staram się zrobić wszystko, aby do tego nie dopuścić.
-Póki co idziesz zgodnie ze scenariuszem, jeśli chcesz to zmienić, najpierw musisz powrócić do przeszłości. On naprawdę powrócił, czują go cały czas obok ciebie, musisz przerwać to zanim na dobre się zacznie.
-Jak?
-Nie leć do Kapitolu.
 Taka krótka wymiana zdań jeszcze bardziej mnie dołuje. Pojawiła się i zniknęła. Chciałabym się do niej teraz przytulić, wypłakać w rękaw, jednak nic z tego, bo ona zniknęła, tak jak to zrobili wszyscy z mojego życia.
 Znów próbuje się podnieść jednak postanawiam się wczołgać do łóżka i postarać się zapomnieć.
 Zapomnieć morderstwa na arenie.
 Zapomnieć kłamstwa przyjaciół.
 Zapomnieć tortury w Kapitolu.
 Zapomnieć każdą nieprzespaną noc.
 Zapomnieć co to znaczy miłość.
 Minuta po minucie, ślepo wpatruje się w tą biel kotar mażąc o zalaniu ją czerwienią, morzem rubinowych kropel. Raz po razie widzę sztylet przeszywający jego zimne, czarne serce. Już niedługo, myślę.
 I marzyłabym tak przez resztę dnia gdy nagle ktoś wpada do sali. Niemalże wlatuje przez kotarę i z rozpromienioną miną oświadcza, że jeszcze nie wszystko stracone.
 Spinam kark, zaciskam zęby, odgarniam resztki włosów i zakładam maskę, którą z dnia na dzień nosi się coraz trudniej.
 -Opowiadaj, tylko spokojnie i powoli-mówię do Everdeen.
 Siada obok mnie, spogląda mi prosto w oczy i oświadcza, że możemy pojechać do Kapitolu. Od razu dopada mnie myśl, że coś tutaj śmierdzi więc niepewnym głosem pytam jak to możliwe, a ona tym razem już nieco mniej elektryzującym tonem wszystko wyjaśnia. Na samym początku istniała możliwość dostania się do Kapitolu, jednak obie z premedytacją postanowiłyśmy olewać tą drogę nie wiedząc, że w przyszłości może nam wiele pomóc. Były to treningi, na których nie stawiłyśmy się ani razu. Dzisiejszego poranka odbyła burza prawdziwych mózgów, w której Everdeen postawiła swoje ultimatum o wyjeździe do Kapitolu i o dziwo udało się wywalczyć możliwość rekompensaty. Dostałyśmy niecały miesiąc na powrót do dawnej formy, nauczenie się walczyć odnowa i pokazania przed komisją egzaminacyjną na co nas stać. Dostałyśmy szansę, której zmarnowanie równe jest samobójstwu.
 I tak już następnego dnia, skoro świt wstajemy i z niepewnymi uśmiechami na ustach zmierzamy ku sali. Pomimo początkowego entuzjazmu, świat nie daje nam żadnych złudzeń, bo już w trakcie rozgrzewki dostajemy prawdziwego kopniaka. Jak się okazuje grupa złożona z czternastolatków jest w o wiele lepszej formie niż podwójne zwyciężczynie igrzysk. Walczymy dzielnie przez wszystkie zadania, jednak gdy przychodzi czas biegów wymiękamy na drugim kilometrze i zdyszane idziemy do naszej oddziałowej żołnierza York.
 Jak dla mnie nakaz zwracania się do wszystkich z przedrostkiem żołnierz jest idiotyczne, jednak sokor chcę się dostać do Kapitolu, muszę okazać choć cień pokory. Po wyczerpującym treningu, rozciąganiu, biegu i teoretycznych zajęciach zajęć z bronią praktycznie padamy na łóżko, jednak nie możemy, bo czekają nas jeszcze zajęcia popołudniowe i obiad. Właśnie w takich momentach, gdy jesteś już na granicy, człowiek dowiaduje się do jakiej grupy należy: do do ofiar czy do łowców.
 Obie niechętnie wstajemy ze szpitalnych łóżek i kierujemy się na posiłek, który z dnia na dzień staje się coraz smaczniejszy. Kolejne noce przynoszą coraz nowsze wieści z frontu, już prawie wszystkie ośrodki stawiające opór rebeliantom w dystryktach zostały zniszczone, nadszedł czas na Kapitol.
 I tak codziennie, pobudka, śniadanie, trening, obiad, zajęcia popołudniowe, kolacja, trening taktyczny, godzina refleksji i upragniony sen, właśnie w takim kręgu żyjemy teraz z Everdeen.  Wszystko powoli zmierza ku końcowi, a co za tym idzie także koniec wojny: wygramy ją, nie ma innej opcji, jednak co po tym? Czy ktoś w ogóle zainteresował się losem nas wszystkich po wygraniu wojny? A co jeśli nikt na początku nawet nie brał tego pod uwagę? A co jeśli nawzajem siebie wyniszczymy i nie przetrwa nikt aby ogłosić zwycięstwo, którejś ze stron? Ten szereg pytań otwiera nowe do kolekcji, czy jesteśmy jedyną utopią tego świata? Czy po nuklearnych wojnach i toksycznych odpadach nie przetrwał już nigdzie nikt? Dlaczego akurat my przeżyliśmy? Pytania przytłaczają mnie niczym burzowe chmury niebo, a póki co nie zapowiada się na deszcz odpowiedzi.
  Moje życie szybko dostosowuje się do treningów i w krótkim czasie powracam do dawnej formy. Całymi płucami oddycham szkoleniem, a pomiędzy przerwami coraz chętniej rozmawiam z innymi. Tylko jego wzrok cały czas wisi nad moim karkiem, niczym sęp nad padliną. Tylko czeka na okazję by powrócić. Uczucie obecności Raila potęguje się w pobliżu Farisa, który raz po raz próbuje ze mną porozmawiać, jednak nie uda mu się to; jestem na to zbyt szczwana. Miłość to panna na tyle urocza co bezczelna, zabrała mi wszystko i znów chce to zrobić, ale tym razem  tylko ode mnie zależy czy uda jej się to, czy nie.
 Moja skóra stała się sprężysta, nie ma już tu choćby śladu po tej ohydzie lamentującej w łóżku szpitalnym, powoli staje się lwicą, gotową do walki, by złożyć ostateczną ofiarę.
 Skok za skokiem, bieg za biegiem staje się coraz mocniejsza. Everdeen nie próżnuje, choć coraz bardziej widać, że ta wojna ją zabija. Z każdym moim pchnięciem miecza ona zamyka oczy, a z każdym strzałem z łuku nieruchomieje. To tak jakby do kogoś strzelała, jakby widziała wciąż czyjeś morderstwa. Odpowiedz na te dziwne zachowanie odnajduje wieczorami, gdzie krzyczy i wije się w dzikim szale kotarę obok. Śnią się jej różne rzeczy, jednak zawsze są to zawsze koszmary, związani ludzie bez uszu, jej ofiary, zmiechy, róże, śmierć bliskich, to wszystko trauma po igrzyskach. A u mnie jak się objawia? Całodobowymi halucynacjami i wizjami przeszłości. Każdy z nas za zwycięstwo musiał oddać zdrowy rozum i tak jak gwiazdy wygasają, musimy powoli opadać w objęcia obłędu.
 Pomiędzy tym wszystkim nawałem zajęć staram się bacznie przyglądać przygotowaniom do inwazji, żołnierze strzelający do kukieł, piloci polerujący ogromne szyby poduszkowców, chemicy tworzący coraz to nowe żrące substancję, to wszystko robi wrażenie i choć powinno przerażać rozmachem, pobudza do walki.
 Morfalina ustąpiła miejsca nowemu nałogowi, ćwiczeniom. Celniejszy strzał, mocniejsze pchnięcie, szybszy bieg, lepszy unik, z każdą nową zdolnością rosnę w siłę i wiem, że właśnie tego potrzebowałam.
 Te trzy tygodnie ciężkiej pracy dłużyły się w nieskończoność, jednak uczyniły nas jeszcze lepszymi niż można było się tego spodziewać, a analitycy zgodnie kiwają głowami, że jesteśmy gotowe na przejście do etapu egzaminów. Ów testy mają się odbyć za tydzień, jednak obie strasznie denerwujemy się już teraz i gdy przychodzi pora obiadowa, Everdeen kolejny raz zadaje to samo pytanie, jakby nie znała mojej odpowiedzi.
 -A co jeśli nie zdam?
 -Zdasz, jesteś przecież naszym kosogłosem.
 -Kiedy zrozumiesz, że to wcale nie jest tak? Nie dostaje tego czego chcę, gdyby tak było Snow już dawno by nie żył, a niewinni ludzie nie umierali by za mnie.-Jaka ty szlachetna, myślę.
 -Jednak zostałaś uratowana z areny i nie musiałaś spędzić długich miesięcy na troturach, prawda? Teraz możesz życzyć sobie czego chcesz, bo gdy skończy się wojna nie będziesz już taka cenna-dodaje zgryźliwie dając jej do myślenia.
 Everdeen chyba sama dobrze nie rozumie swojej sytuacji. Teraz gdy trwa wojna, a ona jest twarzą strony wygrywającej, może mieć wszystko. Póki co musza jej to dawać, bo wynik jeszcze nie jest przesądzony, jednak gdy spór się rozstrzygnie, stanie się nieciekawą osobą, dość niewygodną dla cichego obserwatora. Jest nim prezydent Coin, która tylko czeka aby zostać prezydentem całego Panemu, jednak nie ona ma tu największy głos, wszystko będzie zależeć od Everdeen, za której wyborem pójdą wszyscy, a jak wiadomo te obie panie za sobą nie przepadają. Albo jedna zabije drugą, albo żadna z nich nie przeżyje, kosogłos jeszcze o tym nie wie, ale ona już plącze pętle na jej szyi.
 Po chwili z rozmyśleń wyrywa mnie Katniss.
 -Idziesz na obiad?
 -Jasne! Umieram z głodu-odpowiadam jak gdyby nigdy nic.
 W ciszy snujemy na stołówkę, gdzie w trakcie oczekiwania na swoją dole, spotykamy Galea, który z podejrzanym uśmiechem wita nas obie,  jak się okazało chwilę później, owe szczęście dopadło również nas.
 Przy ladzie wszyscy zdają się być zahipnotyzowani. Nudne, szare jedzenie, które prawie zawsze było bez smaku, zastąpiła przepyszna dziczyzna, gulasz, świeże ziemniaki i najprawdziwszy kompot z wiśni. W naszym dystrykcie głód był częstym gościem, jednak nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek wcześniej tak bardzo pragnęła zjedzenia tego czego mam przed sobą.
 Bierzemy tace i przysiadamy się do stołu gdzie siedzą Finnick z Anie, kowboj z dziesiątki i złotowłosa dziewczyna, uciekinierka z dystryktu dwunastego.
 Jedzenie znika w ciągu sekundy. Kęs za kęsem, połknięcie za połknięciem pochłaniam cały posiłek i choć tak bardzo staram się zwolnić, nie potrafię.
 Po skończonym posiłku zaczynam interesować się tym co się dzieje wokół, a jest na co patrzeć. Dookoła jak to było do przewidzenia, panuje niezwykle pogodna atmosfera, ludzie żartują i okazują sobie pozytywne uczucia, pełne brzuchy potrafią dużo zmienić. Nawet Finnick wydaje się być jak za starych dobrych czasów, tylko jego ręce, tylko one mogą ukazać człowiekowi prawdę o nim. Gdy się poznaliśmy miał już na nich dużo blizn, ale te, które widnieją na jego przedramieniu mówią same za siebie. Każdy z nas inaczej radzi sobie z porażkami, jeden pije, drugi zamyka się w sobie, a Finn postanowił się ciąć i choć to totalnie nie pasuje do jego wizerunku, tak właśnie jest. Wiele razy rozmawiałam z nim o tym jednak on nie zamierza zmienić swojego nawyku, to tak jakbym ja nagle przestała udawać. Gdy coś pójdzie nie tak, chwyta coś ostrego i nie wahając się choćby na chwilę, rozcina żyłę tworząc kreskę czerwieni, na tyle małą by nie zabić, na tyle dużą by poczuć ból. Raz widziałam jak to robi, to było zaraz po tym jak Anie została wylosowana. Zamknął się w jednej z łazienek w ośrodku, wyciągnął żyletkę i spokojnie, bez pośpiechu przeciął sobie delikatnie wystającą żyłę. Krew powoli zaczęła spływać z jego przedramienia, małe, gęste krople leniwie spływały na marmurową podłogę rozbryzgując się w chaotyczny sposób. Normalnie uznała bym taką osobę za świra, ale to był Finnick, bardzo wrażliwy i uroczy chłopak chcący pomóc wszystkim dookoła. I teraz gdy patrzę na jego twarz nie mogę ukryć, że ten uśmiech wydaje mi się sztuczny, każą częścią swojego ciała widzę ten ohydny grymas zadowolenia pomieszanego z bólem, chłopca tarzającego się we własnej krwi. Jego blizny wciąż są widoczne, jednak tylko nieliczni znają ich pochodzenie.
 Na śnieżnobiałym talerzu nie została już nawet zmaza po sosie, niemalże idealnie odbija mój wizerunek. Blade oblicze zlewa się z taflą talerza i pewnie zlewało by się jeszcze gdyby nie wielki cień jaki się nad nim pojawił. Odwracam się i nie mogę uwierzyć własnym oczom.
-Peeta!-odzywa się złotowłosa.-Miło cię widzieć na wolności... Znowu z nami.
 Nagle zza jego pleców wyrasta dwóch potężnych ochroniarzy, mogłam skończyć tak samo. Zakajdankowana i z tuzinem dryblasów za plecami.
-A co to za szałowe bransoletki?-pytam z wyczuwalną ironią w głosie.
-Jeszcze nie jestem całkiem godny zaufania-oznajmia.-Nawet nie mogę tutaj usiąść bez waszej zgody.-Dodaje spoglądając na strażników.
 -Pewnie, że może tutaj usiąść, to nasz stary kumpel-poklepuje wolne miejsce na co mundurowi wspólnie kiwają głowami.-W Kapiolu posadzili nas w jednej celi. Miałam okazję dobrze się zaznajomić z jego wrzaskami, a on z moimi.-Mówię i obserwuje miny towarzyszy.
 Annie widocznie nie spodobały się moje słowa, więc postanawia zatkać sobie obiema dłońmi uszy. Cóż, tak naprawdę to nigdy nie lubiłam tej świruski, jednak Finnick ją kocha i właśnie posyła mi pełne złości spojrzenie.
 -No co? Mój lekarz od głowy mówi, że nie mam cenzurować myśli. To część mojej terapii.
 Cała sala cichnie, wścibscy ludzie wraz ze swoimi parszywymi spojeniami czekają tylko na kolejne zdanie. Ciszę niespodziewanie przerywa złotowłosa.
 -Annie, wiedziałaś, że to Peeta zdobił twój tort weselny? U nas w dystrykcie jego rodzina prowadziła piekarnię i tyko on zajmował się lukrowaniem ciast.
 Annie szybko patrzy w moim kierunku, po czym odwraca wzrok, boi się mnie i dobre wie, że jej nie lubię.
-Dziękuję, Peeta. Tort był piękny.
-Cała przyjemność po mojej stronie, Annie.-Mówi.
 Naprawdę się zmienił, jednak gdzieś tam w głębi tli się jego szarmanckość. Oczy Katniss płoną żywym ogniem, widzę, że oddała by wiele, by choć raz spojrzał na nią tak samo jak spoglądał przed torturami. Oczy Peety wzrok gdzieś hen daleko i choć od czasu do czasu odzywa się to zdaje się nieobecny. Jego policzki nabrały zdrowego koloru, włosy zdają się choć trochę lśnić dawnym złotem, a niegdyś wychudzone ręce, powracają do swojej naturalnej, potężniej postawy.
-Jeśli mamy wybrać się na ten spacer, to powinniśmy już ruszać-oznajmia Finnick do swojej ukochanej.-Cieszę się z naszego spotkania, Peeta.
 -Bądź dla niej dobry, Finnick, bo jak nie, to może ci ją zabiorę.
 -Ech, Peeta-oznajmia Finn.-Nie każ mi żałować, że cię odratowałem
Finnick bierze Annie pod ramię i odwraca się do nas rzucając spojrzenia szczerego zaniepokojenia.
 -Naprawdę uratował ci życie, Peeta-oznajmia złotowłosa.-I to nie raz.
 -Zrobił to dla niej-mówi wskazując głową na kosogłosa.-Dla rebelii. Ale nie dla mnie. Nic mu nie jestem winien.
 Napięcie przy stole narasta, a dobra zabawa dopiero się zaczyna.
 -Może i nie, ale Mags zginęła, a ty ciągle żyjesz. To się nie powinno liczyć, prawda?
 -Tak, mnóstwo rzeczy powinno się liczyć, a jakoś tak nie jest, Katniss. Mam wspomnienia, z których
 nic nie rozumiem i nie wydaje się, żeby Kapitol przy nich grzebał. Na przykład pamiętam niejedną noc w pociągu-ciągnie.
  Ciekawe kiedy mu powiedzą, że grzebali w jego głowie, aby przerobić wizerunek cudownej Katniss, na obrzydliwego zmiecha? Ja wiem kiedy dokładnie to nastąpiło, patrząc w jego oczy kolejny raz widzę jak błyszczą obłędem wzywając Katniss w lochach Kapitolu. Wtedy jeszcze nie byłam świadoma jak wiele zmieni to zachowanie.
W napiętej rozmowie następuje mała pauza, po czy Peeta znów ciągnie
-Więc jak, jesteście już oficjalnie parą, czy nadal ciągniemy tę historie z nieszczęśliwymi kochankami?
 Nie mogę się powstrzymać...
 -Nadal ciągniecie-odpowiadał z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
 Widocznie moje słowa zagęszczają jeszcze atmosferę. Peeta zaciska mocno dłonie, tak mocno, że niemal widzę co zrobił by z Katniss w tej chwili.
 -Nie uwierzyłbym, gdybym nie zobaczył tego tu na własne oczy-odzywa się Gale.
 -Niby kogo?-burczy Peeta.
 -Ciebie.
 -Musisz mówić trochę jaśniej. Co to ma wspólnego ze mną
 -Chodzi o to, że zamienili prawdziwego ciebie na paskudnego zmiecha, którym teraz jesteś-odpowiadam, jeszcze chwila, a Peeta wstałby i rozwalił nas wszystkich.
 Jednak dobrą zabawę przerywa mi kuzyn Katniss.
 -Skończyłaś-zwraca się do igrającej z ogniem, na co ona kiwa przytakująco głową.
 I wychodzą pozostawiając nas w ciszy. Złotowłosa bacznie obserwuje ich dopóki nie znikają za srebrnymi drzwiami. Odczekuje chwilę po czym wybucha.
-Peeta! Jak ty ją traktujesz!? Ona uratowała ci życie, więcej razy niż byś się spodziewał! Nie jest Ci wstyd? Nie ufasz nikomu, rozumiem. Nie wiesz co się wokół dzieje? Okay, ale na miłość boską nie wyżywaj się na wszystkich wokół?! Ty ją naprawdę kochałeś, marzyłeś aby dotknąć jej warg, musnąć włosów! A teraz robisz wszystko żeby cię znienawidziła! Stałeś się pionkiem, którym nigdy nie chciałeś być!-Piszczy tak szybko, że chyba wszystkiego dobrze nie zrozumiałam.
 I w jednym momencie Peeta niebezpiecznie wstaje, a wszyscy wokół wstrzymują oddech. Ja z ciekawością przyglądam się, jak on uważnie jeździ wzrokiem po sali, niczym lew szykający ofiary. Stoi tak może minutę, może dwie po czym następuje dziwny zwrot, spogląda w pustą przestrzeń na podłodze i cicho szepcze ''zawsze'' po czym pada na ziemię.
 Gdy podchodzą do niego ochroniarze, świat niemal zatrzymuje się w miejscu. Peeta, tak samo jak wtedy w więzieniu, dostaje drgawek, oddycha bardzo ciężko, jego źrenice zwężają się i powracają do naturalnych rozmiarów. Wije się na podłodze w konwulsjach własnej psychozy, a z jego krzywego grymasu bólu na ustach, wypada jedynie jedno słowo, jedno syknięcie. Szepcze on ''Katniss'', jednak trwa to krótko, bo po chwili ochroniarzom udaje się obezwładnić Peete i wyprowadzić przez drzwi. Choć on opuścił to miejsce, to wciąż czuję jego słowa, wciąż słyszę te ''Katniss'', skandowane w dzikim napadzie szału, to nie jest ten sam człowiek, który był gotowy zginąć za Everdeen, tamten Peeta umarł, a na jego miejsce przyszedł ktoś na kształt Raila.
 Na sali zapadła niezręczna cisza, która trwałą by pewnie jeszcze długo, ale ludzie jak to mają w zwyczaju nie potrafią trzymać gęb na kłódkę i nie trzeba długo czekać aby całe to pomieszczenie zaczęło huczeć od plotek, ja natomiast korzystam z okazji i zagaduje złotowłosą.
 -Jak się nazywasz?-Pytam pewnym głosem.
 -Delle, znam Katniss i Peete ze szkoły-odpowiada niechętnie.
 -Mogę twój autograf?-pytam.
 -A po co ci?-Odpowiada zdziwiona.
 -Bo wżyciu nie słyszałam jak ktoś tak piszczał, brzmiałaś jak mysz kuta widelcem.
 Jej blada twarz niespodziewanie poczerwieniała. Delle nie mogąc wytrzymać atmosfery pyta kowboja z 10 czy nie poszedłby z nią na spacer na co ona odpowiada potwierdzająco. Oboje wychodzą pośpiesznym krokiem, zapominając o ich tacach z jedzeniem. Peeta, Kowboj i złotowłosa zostawili prawie pełne posiłki, głupio by było gdyby miały się zmarnować, myślę.
 I jak najszybciej potrafię zjadam pozostałe trzy porcje, po czym udaje się do kwatery, którą dzielę wraz z Everdeen. Oczywiście zastaje ją z nosem w książkach, zajęcia teoretyczne nie są jej mocną stroną, więc zakuwa ile wlezie.
 Rzucam się na łóżko obok niej i z wielkim uśmiechem opowiadam o całym zajściu, jej oczy niemal świecą od tych informacji. Chwilę dyskutujemy jeszcze o obiedzie po czym przechodzimy w ważniejsze sfery, sery nauki. I tak właśnie mija nam cały dzień, a gdy przychodzi pora snu, Katniss odkłada książkę i zadaje mi pytanie, które nie daje jej spokoju.
 -Johanna, naprawdę słyszałaś jak wrzeszczał?
 -Miałam go słyszeć, tak samo jak ty głoskułki na arenie, tyle że on darł się naprawdę i nie przestawał po godzinie.-Właśnie w tym momencie przypomina mi się pokręt i jej piosenka.-Tik-tak.
 -Tik-tak-odszeptuje Everdeen z nieśmiałym uśmieszkiem.
Odkładamy książki i zgodnie zgaszamy światła.
 Tej nocy nie dane mi jest spać, wszystkie chóry zmieniły intonacje i śpiewają całkowicie nowy tekst. Każdy z nich niemal krzyczy ''Tik-tak, tik-tak, rozum Johanny trafił szlak''.