niedziela, 12 kwietnia 2015

Odłam 7 - W klatce uczuć.

 I'ts Sacrilege, Sacrilege, Sacrilege, you say ?


                                         Snow-bez odbioru.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------





 Od kiedy się tu zjawiłam, wciąż próbuje zrozumieć rdzennych obywateli tego dystryktu, jednak bezskutecznie. Jak oni mogli pozbyć się uczuć i współczucia dla przetrwania? Jak można pozbawić się części siebie? To tak jakbym miała odciąć sobie nogę, rękę albo wyciąć serce.
  Czasami mam wrażenie, iż opiekują się mną maszyny, a nie ludzie. Każdy z nich niechętnie patrzy na uchodźców, każdy z nich nie jest jednym z nas. Oni, choć okrzyknęli siebie rebeliantami, wcale nimi nie są. To nie oni, właśnie teraz tracą wszystko. Dom. Przyjaciół. Rodzinę. O nie, oni zyskują, a tracą tylko głupi ludzie wierzący w kosogłosa, w symbol, który bardzo szybko powrócił do zdrowia, demaskując plotki krążące wokół jej głowy.
 Coraz lepiej się z nią rozumiem, nie wiem czy powinnam się cieszyć, czy może martwić? Przez ten cały czas stworzyłam sobie irracjonalny obraz Katniss, który głęboko odbiega od tego prawdziwego. Jest inna, niż ją zapamiętałam... Wie co to poświęcenie i ból. Wie czym jest wiedza i do czego może doprowadzić jej brak. Wie czym jest śmierć, lecz chyba do końca nie wie czym jest życie.
 Przez ten cały nagły wir zdarzeń jakie przewinęły się przez mój stołek, zjawiło się pewne zaproszenie. Niezwykłe i osbliwe, równie niespodziewane co śnieg lipcowego popołudnia. Nie mogąc uwierzyć w to co jest tam napisane, bez głębszego zastanowienia wybuchłam śmiechem. Na początku pomyślałam, że to żart, jednak tak nie było. Finnick miał wkrótce wziąć ślub z Annie. Poczułam miłe ukłucie szczęścia i tego, że los nie jest aż taki zły.
 Finnick Odair, uosobienie męskiego ideału i symbol seksu, praktycznie nie widziałam się z nim jeszcze ani razu od przejęcia szpili na arenie. Poznałam go już w trakcie własnego tourne, kiedy to stawiałam pierwsze kroki we mgle. Był uroczy, zabawny i niezwykle przystojny, jednak ja zdołałam się opamiętać. Gdy pierwszy raz zostałam mentorem, latał ze mną jak głupi. I właśnie wtedy zaczęła się nasza przyjaźń, która przetrwała wiele, nawet arenę. Przez te dwa ostatnie lata, kiedy to Everdeen stawała się coraz sławniejsza, trochę oddalaliśmy się od siebie. Oboje coraz bardziej cierpieliśmy, ja z powodu duchów przeszłości, on z powodu własnej bezsilności. Niegdyś oboje planowaliśmy najechać Kapitol, jednak było to jedynie głupie paplanie młodych triumfatorów. Później oboje zaczęliśmy wspólny ''szturm zwycięzców'', co poskutkowało zatajeniem sprawy, zabiciem wielu ludzi w tym także w otoczeniu Finnicka i zdezerterowaniem mnie do roli ''największej szajbuski Panemu''. Wtedy właśnie mój przyjaciel, doszedł do wniosku, że następna może być Annie i większość zebranych przez nas zwycięzców za jego przykładem, przestała walczyć. Jednak ja się nie poddałam. Mimo tego, aż rozpiera mnie radość na myśl o ślubie, chyba właśnie tego wszyscy tu potrzebujemy: małych okruchów szczęścia i wiary w to, że kiedyś będzie lepiej
 Następne dni leciały praktycznie w mgnieniu oka, bo nawet ja udzielałam się w pomocy na przygotowaniach. Wraz z Farisem wychodziliśmy zbierać jesienne liście i inne rośliny, świetnie się przy tym bawiąc. Wreszcie powróciłam do żywych, śmieje się, krytykuje i świruje, czuję, że cały świat wraca do normy po torturach w kapitolu, które zostawiły mi osobliwą pamiątkę pod postacią fobii... Wcześniej nad tym nie myślałam, ale dopiero teraz dała o sobie znać, bo gdy tylko moją skórę dotyka woda, kolejny raz czuje na sobie te wszystkie wyładowania rażące moje ciało, ból jest niezwykle realistyczny, choć w praktyce nie powinno go być... Nie powiedziałam o tym szczurowatemu, ale on chyba się domyślił. Nie kąpie się w ogóle, zamiast tego delikatnie przejeżdżam przez skórę wilgotnymi chusteczkami. To żmudna robota, jednak tylko w tedy nic się nie dzieje.
 Po tygodniu wielkiego planowania ślubu wszystko jest już zapięte na ostatni guzik. Stołówka stoi ślicznie przystrojona jesiennymi liśćmi. Z kuchni zaczęły płynąć niezwykłe zapachy, a Plutarch  bez przerwy przechadza się zwycięsko po byłym polu bitwy.
 On i Alma wspólnie mieli zorganizować tą uroczystość, jednak jak to było do przewidzenia nie można porównać szarości trzynastki z hucznymi szaleństwami Kapitolu. Walka była zacięta, krew leciała o każdego gościa, o każdy okruch pieczywa i o każdy kieliszek szampana. Ostatecznie, tutejsza pani prezydent musiała ulegnąć, co najpewniej mocno nadwyrężyło ich budżet. Równie szybko co leciały wydatki związane ze ślubem, rozniosły się zaproszenia. Dostali je najważniejszy mieszkańcy 13 w tym i ja, jednak reszty nie pozostawiono by ominęła ich największa impreza Panemu ostatnich dni, o nie.. Urządzono losowanie, w uczciwy sposób wybierano szczęśliwców z pośród zwykłych obywateli trzynastki. Było przy tym dużo śmiechu ponieważ, ktoś wrzucił kartkę z nazwiskiem Snowa, która oczywiście została wylosowana i ku mojemu zdziwieniu zaproszono również kota. Był to kot siostry Kosogłosa, małej Prim, cały czarny  o ślicznym imieniu jaskier.
 W przed dzień ślubu Annie wyjeżdża wraz z Everdeen do dwunastki wybrać suknie ślubom, przez co nadarza się idealna okazja na rozmowę z Finnickiem w cztery oczy. Po obiedzie, staram się go dostrzec, jednak nigdzie nie mogę go znaleźć. Szukam go wszędzie, jednak nie odnajduję go. Zamiast na niego wpadam na Farisa, z którym codziennie jadam obiady, gdy nie ma wokół osób z zewnątrz. Pierwszy rzut oka na niego nie był trafny, nie jest on na tyle cyniczny i wiecznie naburmuszony, co uciśniony. Za każdym razem gdy patrzę w jego głębokie, brunatne oczy widzę w nich ból. Cierpienie tak wielkie, że niemal przechodzące w obłęd. Jednak skąd one się wzięło? Czemu nie daje mu spokoju? Dlaczego wciąż skrywa je pod płaszczem fałszywych i mylących wskazówek, tego nie wiem. Choć znamy się niedługo powinnam znać odpowiedzi na te pytania, powinnam wiedzieć z kim będę być może będę spędzać ostatnie chwile życia i na kim będę musiała polegać. Z dnia na dzień coraz bardziej przypomina mi Raila, już sama nie wiem co o tym wszystkim myśleć.
 Ostatecznie z Finnickiem spotykam się na jego ślubie, widocznie musiał być bardzo zapracowany aby to zorganizować, jednak warto było. Sala nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem, gdyż widziałam ją już wcześniej, jednak obfitość stołów, uśmiechnięci goście oraz skrzypek z chordą dzieci, robią wrażenie.
 Cała atmosfera jest istnie bajkowa, każdy ślicznie ubrany i niezwykle szarmancki z dziarskim uśmiechem na twarzy zasiada na wyznaczonych miejscach i powoli zaczynają się rozgrywać pierwsze melodie, gdy wchodzi wybranka mojego przyjaciela. Annie ubrana jest w jedwabną morsko-zieloną sukienkę, jej rude spokojne włosy zamieniły się w istną burzę loków, wygląda naprawdę prześlicznie. Sunie z gracją w rytm spokojnej melodii, nie patrząc się nigdzie w okół. Ma wybrany tylko jeden cel, a jest nim Finnick w śnieżnobiałym garniturze.
 Ceremonia zaczyna się, a ja tylko lekko przewracam oczami bo wiem, że będzie się dłużyć w nieskończoność. Właśnie to jest najgorsze w ślubach, te ciągłe paplanie przed oficjalnymi słowami. Gdy nareszcie państwo młodzi przechodzą do słów przysięgi, mały chłopiec w przydługich blond włosach, podchodzi i zarzuca na nich sieć plecioną z trawy, a pseudo-ksiądz zbliża się do nich podając kielich wody, którymi namaczają sobie nawzajem usta. Choć to ślub mojego przyjaciela i powinnam się niezwykle przejmować, podchodzę do tego z dystansem. Jest on tylko kolejną częścią propagit, kręconych na cel, zniszczenia Kapitolu, jednak po dłuższych przemyśleniach, porzucam zadumany nastrój i daje się ponieść magicznym melodią płynącym z jedynego instrumentu tego nudziarskiego dystryktu, teraz nie ma czasu nad doszukiwaniem się prawdziwych intencji ceremonii.
 Tuż po namiętnym pocałunku młodej pary, rozpoczyna się uroczystość.
 Niedoceniany skrzypek gra najszybciej jak potrafi, a chór stara się mu dorównać ze słabym skutkiem, jednak nikogo to nie obchodzi bo liczy się tylko dobra zabawa.
 Ludzie z początku podejrzliwie patrzący, teraz nabierają odwagi i proszą innych do tańca. Widać prawdziwe szczęście na minach wszystkich, nawet prezydent Coin, która właśnie została poproszona przez Plutarcha, wydaje się całkiem zadowolona.
 Nagle dostrzegam kogoś kto właśnie teraz powinien zadać cios w serce Kapitolu, a zamiast tego cicho poklaskuje i uśmiecha się do kamer, właśnie to chciałby zobaczyć Snow; słabą i niezdolną do dalszej walki, Katniss.
 -Zamierzasz przepuścić okazję pokazania Snowowi, jakim jesteś tancerzem?-pytam motywująco.
 Przez chwilę patrzy się w pustą przestrzeń i już po chwili wstaje z wielkim uśmiechem na twarzy, który nie zniknie jej już chyba do końca życia.
 Ona poszła, a ja zajęłam jej miejsce. Klaszcze w rytm muzyki kiedy to nagle zjawia się Lana. Cała w czerwieni, która spływa aż do kostek, w postaci prze bajecznej i zjawiskowej sukni. Uśmiecha się lekko, patrząc na mnie z politowaniem.
 -A ty chciałabyś zmarnować taką okazję?
 -Nie.
 -To co jeszcze tutaj robisz?
 Sama nie wiem, jednak ja na dotknięcie czarodziejskiej różdżki zjawia się Faris, znów udający, że nic nie robi na nim wrażenia, jednak pod tą maską widzę niezwykłą ekscytację tym wydarzeniem. Oboje jako jedyni podpieramy ściany, kiedy to nagle on zdobywa się na odwagę aby zadać mi pytanie, które boi się zadać każdy mężczyzna.
 -Zatańczymy?-pyta.
 Mam chwilę zawahania, coś się zaczyna dziać ze mną gdy jest obok. Coś się zmienia, boję się tego, a zarazem pragnę, dobrze pamiętam do czego zaprowadziło mnie to ostatnim razem. Jestem świadoma tego, że to nie może się rozwinąć, jednak mimo własnych zastrzeżeń ruszam w tan. Muzyka przycicha, a skrzypek zmienia tonacje, jest to utwór poważny, pełen pożądania i bólu.
 Faris chwyta mnie za talie, a ja jedną ręką obejmuje jego szyję. Pozostałe ręce łączymy wyprostowane, dobrze wiem co to za taniec, nauczyła mnie go moja babcia kiedy byłam mała. To tango, taniec sprzed mrocznych dni.
 Tańczymy oboje zręcznie i z gracją, tak, że niektóre pary bardziej zajęte są nami niż tańcem. Rozglądam się po twarzach i oczywiście dostrzegam Lane wywracającą na mnie oczami, jednak widzę w jej uśmieszku, że cieszy się wraz ze mną. Jest cudownie, czuję, że jego silne kończyny niezwykle skupiają się na tańcu, jest o wiele lepszym tancerzem ode mnie. Na chwile zatrzymujemy się i patrzymy głęboko w oczy, przełamując dzielące nas mury. Ten jeden moment wystarcza by uczucie, którego się wystrzegałam powróciło i to z niewiarygodną siłą. Uśpiony wulkan, który wyrzucał z siebie kłęby dymu nareszcie, wybuchł, a erupcja miesza mi w głowie: wszystko się zlewa tworząc niespójną całość. Miłość to mocne słowo, jednak bez zastanowienia taką mogę wystawić sobie diagnozę, nie chcę używać tego określenia, jednak tylko ono tak dobrze opisuje moją beznadziejną przypadłość. Spoglądam na ludzi wokół w poszukiwaniu Lany, jednak odnajduje kogoś kto już dawno nie powinien żyć. To wszystko dzieje się może w ułamku sekundy, a może trwa przez tysiące lat? Przerażenie i cały ból jaki czułam na torturach w Kapitolu nie może się nawet równać z cierpieniem jakie przeżywam teraz, moje uczucia zmieniają się niczym świat w kalejdoskopie.
 Stoi w tłumie odziany w czarny garnitur, przygląda mi się uważnie. W brunatnych oczach znów pali się żar, ten sam, który zgasł lata temu. Przegryzam wargę ze zdumienia, teraz już jestem pewna, że są identyczni. Rail, Faris. Faris, Rail. Dwie inne istoty, czy może jednak jedność? Kto z nich jest prawdziwy, a kto jest tylko oszustem? Przez moją głowę przelewa się tysiące myśli, każda z nich dotyczy jednej osoby, a może dwóch? Kto tu jest owcą, a kto nożem? Czuję naraz całą miłość i nienawiść tego świata. Nienawiść i miłość. Rail i Faris. Faris i Rail? Wszystko zaczyna wirować, a lawa z wulkanu miłości powoli pali mi żebra, gdy nagle odzywa się on.
 -Johna, dlaczego mnie zabiłaś?-pyta Rail.
 I wszystko zaczyna się walić. Jednym mrugnięciem, jednym uderzeniem serca powracam do przeszłości, która osobiście oskarża mnie teraz o morderstwo. Znów czuję zniewalający strach, a przed oczami mam tylko ściany kukurydzy i ciemność bezgwiezdnej nocy.
 Biegnę najszybciej jak umiem, parę z tych stworów są tuż za mną, a reszta porusza się w kukurydzy, wykrzykując wołania o pomoc. Słyszę chlupot jeziora i przedzierający się przez wszystkie inne wydźwięki, autentyczny krzyk Florence, po czym rozlega się wystrzał z armaty. Kolejne serce przestało bić. Czas na ostateczne starcie. 
 Nagle wybiega wprost z kukurydzy, on.
 Krzyki cichną, widocznie organizatorzy postanowili zakończyć to klasycznie. Strach kolejny raz miesza się ze strasem i przerażeniem, przeobrażając się w wielką kleista breję spowalniającą moje myślenie oraz poruszanie.
 I stoimy tak w ciszy myśląc nad naszymi uczynkami, nad tym jak bardzo nawzajem siebie wyniszczyliśmy. Dawne karykatury przyjaciół stoją naprzeciwko siebie, pozbawiane człowieczeństwa, zaszczute i zamknięte w klatce by nawzajem się pozabijać, ale czy napewno to tylko wina Kapitolu? Może wina stoi także po naszej stronie... 
 Jak mam odróżnić prawdę od aluzji? Jak mam przezwyciężyć strach? Jak mam zrobić choćby krok dalej wiedząc, że osoba, którą tak bardzo kocham, będzie próbowała mnie zabić?
  Przyjaciel. Zawodnik. Kochanek. Bohater. Trybut. Łowca. Ofiara. Wróg.
  Poprawiam siekierę szykując się do odparcia ataku i tak rozpoczyna się walka w blasku wschodzącego już słońca. Co chwila odparowuje jego ciosy, staram się nie patrzeć w jego śliczne brunatne oczy, gdy nagle słyszę krzyk Lany za plecami, i przekonana o jej obecności, odwracam się jak głupia. Spoglądam, jednak nic nie dostrzegam. Po chwili czuje ból przebijający moje wnętrzności. Srebrny miecz jaśnieje wśród szkarłatnej cieczy spływającej z mojej rany, ból powala mnie na kolana, nie jestem już wstanie wykonać jakikolwiek ruch, by się obronić. Już nikt nie musi nic mówić, dobrze wiem, że przegrałam.
 Spoglądam w górę i dostrzegam potężną sylwetkę Raila, uśmiecha się szyderczo i najboleśniej jak potrafi wyciąga miecz z mojego ciała; Ciała, które pokryte jest otwartymi ranami, niezagojonymi bliznami i przepalonymi włosami. Przyjeżdżając tu byłam jeszcze człowiekiem, teraz jestem obleśnym zmiechem.
  Ciszę moich lamentów przerywa ten, za którego byłam gotowa zginąć.
-Tak oto kończy się kolejna tura niesławnych głodowych igrzysk-krzyczy Rail pewien swojej wygranej.-Niestety biedna panienka Mason nie dała rady i ostatecznie poległa przez miłość i swoją własną słabość. Przez bycie na tyle głupią, by dać się oszukać.
 To prawda. Rail wyciąga miecz z  moich żeber zadając mi taką fale bólu o jakiej nie wiedziała. Oddycham coraz wolniej, świat lekko szarzeje, a krew tryska strumieniami, wiem, że nie ma dla mnie już nadziei.
 Spogląda mi prosto w oczy z dzikim błyskiem, czekając na moją odpowiedz, jednak ból psychiczny, nie pozwala mi na nią. 
 -A więc to koniec? Już? Nie masz pojęcia jaką radość sprawiało mi oszukiwanie cię.
 Zbieram się na odwagę i pytam.
 -J-jak możesz?!-pytam ze łzami w oczach i palącym bólem w żebrach.
 -A jak można zabierać zawsze to co należy się innym? Tak, mówię tu o wszystkim co robiłaś. Moja rodzina, znajomi i całe miasteczko zapatrzone było w ciebie jak w obrazek. Wiecznie stawiali mi cię za przykład i mówili otwarcie, że lepiej by było gdyby to wspaniała Johanna była w mojej rodzinie, nie ja!-Krzyczy.
 -Ja nie wiedziałam-nie wiem co powiedzieć, pierwszy raz dowiaduje się, że ludzie mnie cenili.-Postąpiłeś jak dziecko. Widzisz? Teraz stoimy tu jako karykatury dawnych przyjaciół. Nie wiesz jak mnie ranisz, jak ranisz wszystkich dookoła.
 -A czy ty wiesz jak wszyscy dookoła mnie ranili?! Wygram żeby pokazać, że nie jestem słaby, tylko ty stoisz mi na drodze. Żegnaj.-Syczy wbijając mi ostateczny cios w serce i wiercąc kolejną dziurę w moim ciele. Z buzi i nosa zaczyna mi powoli lecieć krew, ciepła i wściekle czerwona. Poległam, naprawdę zginę, nigdy nie myślałam, że to może nastąpić i, że może być aż tak bolesne. 
 -Pamiętajcie, najtrudniej jest pokonać samego siebie-zwraca się do widowni, o której całkowicie zapomnieliśmy. 
 Zamykam oczy by już nigdy więcej nie spoglądać na ten świat; zamykam oczy najpewniej po raz ostatni w swoim życiu.