Ufff, nareszcie publikuje ten rozdział, tak się z nim męczyłem, że momentami myślałem by wszystko skasować i zacząć od nowa, jednak przetrwałem, bejbe!
Błędy? Kiedy indziej je poprawię...
Trochę gubię się uczuciach i przemyśleniach Johny, ale co tam, przecież człowiek uczy się na swoich błędach ^.^ Kocham i pozdrawiam.
Snow-bez odbioru.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Świat zaczyna wirować, a gdy znów otwieram oczy ze zdziwieniem stwierdzam, że wróciłam. Chyba powinnam powiedzieć o tych dziwnych przebłyskach szczurowatemu, sama najpewniej nie dam sobie z tym rady, teraz już nawet nad tym nie panuje.
Powoli rozluźniam rękę, która zastygła na ramieniu Farisa. Po jego czole spływa mały strumyczek potu, a przez moją skórę przebiega zimny dreszcz. Wiele bym dała, aby poczuć jego ciepło na swoim ciele.
Nerwowo rozglądam się po twarzach w poszukiwaniu Raila, jednak nigdzie nie mogę go dostrzec, choć cały czas czuję na sobie jego wzrok. Jest jedyną osobą, której szczerze się boje, jednak powodem nie jest to, że o niemal mnie zabił. To wszystko przez to, że zniewolił moje serce, bo ja wciąż go kocham.
Miłość to coś strasznego, osłabia twoje zmysły i zadaje tak głębokie rany, że gdy znika trudno wrócić do normalności. Kocham, nie kocham. Rail i Faris. Mogłabym tak bez końca rwać płatki z kwiatków, decydujących o moim wyborze, jednak ja taka nie jestem. Muszę tu i teraz zdecydować, czy oddać się temu uczuciu, czy nie? Muszę wybrać, choć nie wiem czy zdołam żyć, ze skutkami mojej decyzji. Muszę wybrać, choć nie potrafię.
Może to wszystko to jedynie zgrana iluzja, świetlny spektakl, mający na celu zrobienie ze mnie jeszcze większej idiotki. Może jednak wcale go tu nie było, tylko moja wyobraźnia płata mi figle. Może to wszystko to jedynie fikcja, przywidzenia w traumie po tylu przerażających zdarzeniach? Gdzie leży prawda? Ojciec powtarzał, że zawsze po środku, jednak to wszystko postawia przede mną wiele pytań i faktów, o których sama nie wiedziałam. To wszystko stawia mnie w całkiem nowym świetle.
W takich chwilach wolałabym być tą bezduszną, pozbawioną uczuć, rdzenną obywatelką tego dystryktu, niż rozhisteryzowaną zwyciężczynią mającą pierwsze objawy schizofrenii. Muszę się ogarnąć, nie mogę przecież dać po sobie znać, że jest coś ze mną nie tak. Do żył powoli zaczyna wracać, gorąca żądza zemsty, która skutecznie gasi cały ból, dodając przy tym sporą dawkę odwagi i poczucie bezkarności.
Kiwam głową do Farisa wskazując na drzwi, na co on unosi wysoko kruczoczarne brwi. Nie mam czasu na głupie paplanie, po prostu przerywam taniec i z głuchym łoskotem wychodzę przez drzwi. On wybiega za mną, jednak nie mam zamiaru mieć z nim nic wspólnego, to wszystko przez niego, to przez niego wszystko zaczyna się od nowa. Historia kołem się toczy, a ludzie wciąż w nie wpadają.
Nie mogę pozwolić aby duchy przeszłości mną zawładnęły, muszę odciąć się od źródła.
-Czekaj, Johna!-nawołuje do mnie.
-Nie nazywaj mnie tak!-krzyczę z furią.
-Czemu?-pyta chwytając mnie swoją silną dłonią.
-Bo ktoś kiedyś już mnie tak nazywał i okazał się niezłym aktorem-odpowiadam sarkastycznie.- Przykro mi, ale to koniec naszej znajomości. Zrywam umowę-oświadczam krótko i zwięźle. Muszę być bezlitosna.
-Jak to? O co ci znowu chodzi!?-pyta.
-O nic, po prostu dodałam dwa do dwóch i stwierdziłam, że twój plan jest po prostu pojebany, bez urazy oczywiście-dodaje ironicznie.
-Tak nagle to zrozumiałaś? Jeszcze chwilę temu świetnie się bawiłaś!-teraz już odpowiada krzykiem.-Dlaczego wy wszystkie jesteście takie, takie...
-No jakie?-dodaje, dolewając oliwy do ognia.
-Niemożliwe! Zawsze wszystko musicie rozpieprzyć, gdy zaczyna się układać. Johanna, wiem, że chodzi o coś innego. Uwierz mi możesz zaufać-mówi z lekką chrypą w głosie, a gdy wypowiada ostatnie zdanie, dobrze wiem, że nie mogę mu zaufać. Nie można ufać nikomu, kogo się kocha.
Koniec z nami, skarbie. Chwasty miłości trzeba wyrywać zanim wypuszczą korzenie.
-Kochany, nie można ufać komuś kogo się kocha. To taka mała sugestia i rada z mojej strony, a teraz serdecznie odpierdol się ode mnie.-Odpowiadam wyrywając się z mocnego uścisku.
-Johanna, ale...-Cokolwiek miał zamiar powiedzieć, nie zrobił tego, gdyż moje dwa środkowe palce skierowane w jego kierunki, skutecznie zamykają mu buzię.
Przegryzam wargę, gdy po przejściu kilku kroków, okazuje się, że on nie zamierza dalej o mnie walczyć. Każda komórka mojego ciała błaga o powrót, jednak ja nie mogę, nie potrafię. Złość ścieka ze mnie strumieniami, serce bije coraz mocniej dając znać o wyłamanym żebrze. W zaschniętych oczodołach dawno nie zagościła łza, serce domaga się choć najmniejszej jej kropli, jednak nie pozwolę na to. Pamiętam dokładnie każdy mój lament, choć niewiele ich było. Pierwszy świadomy był w wieku sześciu lat gdy zgubiłam swój złoty szalik odziedziczony po babci. Kolejna była w wieku ośmiu lat po śmierci matki w starym tartaku. Później w trakcie śmierci mojego brata na arenie. Następny po śmierci Lany i Raila. Ostatni był w trakcie ucieczki z Kapitolu. Każda jest dla mnie niezwykle cenna, każda nie została wylana bez przyczyny. W naszym dystrykcie, łzy uchodzą za oznakę słabości i tchórzostwa. Nikt, nawet dzieci publicznie tego nie robi. Jesteśmy nieugięci i dumni.
Serce wali coraz mocniej, chyba już wie, że kolejny raz tracę swoją miłość. A czemu tak się dzieje? Bo wciąż się boję, że może zakończyć się to podobnie. Boje się, tak cholernie się boje. Nie potrafię zmierzyć się z miłością, oddać w jej ramiona, bo wiem, że zdoła uśpić moje zmysły, doprowadzając do tragedii. Jednak mimo to chciałabym, aby pobiegł teraz za mną, by chwycił mnie za rękę, pogłaskał swoimi silnymi dłońmi po głowie z promiennym uśmiechem na ustach. Chciałabym usłyszeć, że wszystko będzie dobrze i, że wcale nic nam nie grozi. Chciałabym, aby o mnie zawalczył, by przełamał mury i wreszcie dobił się do mnie. Chciałabym i chciała, jednak on tego nie zrobi. Może zbyt dużo od niego wymagam? Przecież on ani razu nie powiedział nawet, że mnie lubi, a ja i tak mogę jedynie pozostać w sferze marzeń, bo sama sobie nigdy nie pozwolę zasmakować w pełni miłości.
W ciszy snuje się przez katakumby tego dystryktu, ostatecznie dochodząc do malutkich drzwiczek w chłodni. Ku mojemu zdziwieniu są otwarte, więc bez większego namysłu przechodzę przez nie, a moim oczom znów ukazuje się te przytulne mieszkanko. Podchodzę do ściany i dokładnie się jej przyglądam. Czemu? Bo nic lepszego nie przychodzi mi do głowy.
Czubek mojego nosa niemal zahacza o nią, o ciemno czerwoną głębie, przypominającą taflę krwi. Stoję tak, rozmyślając o tym wszystkim, o całym źle jakie mnie spotkało, o całym cierpieniu jakie przeżyłam. Przeżyłam, jednak czy zdołam przetrwać? Przeżyć jest znacznie łatwiej niż przetrwać, aby przeżyć wystarczy żyć, ale aby przetrwać trzeba czynnie w życiu uczestniczyć.
W absolutnej ciszy poszukuję jednego elementu, tego małego ptaszka, wciąż chowającego się w koncie klatki, przez, którego nie mogę spełnić postawionych przez siebie celów. Po kilku minutach doszłam do wniosku, że jednak znam przeszkodę, niepozwalającą mi dokonać zemsty. Tą kłodą jest przeszłość. Wciąż tkwię w niej niczym w dzikim bajorze, póki co nie mam takiej siły, aby się z niej wygrzebać.
Melancholia, czy to właściwe słowo do moich teraźniejszych uczuć? Nie, to jest coś o wiele mocniejszego, coś czego jeszcze nigdy nie czułam. To depresja z uśmiechem na ustach. To matka mordująca swoje dziecko z miłości. To żołnierz odcinający swoją kończynę, aby przetrwać. To żywy dowód na to, że jest coś gorszego od ciągłej bezsilności. Tysiące myśli krąży przez głowę, setki scenariuszy przelatują mi przed oczami, nie mogę się na niczym skupić. Czuję, że dzisiejszej nocy nie dane mi będzie zasnąć.
Strzępy włosów, które zdążyły mi odrosnąć pozlepiały się przez strużki potu jaki ze mnie spływają. Jednak ciecz nie pojawiła się przez zbyt wysoką temperaturą, tylko przez strach, który mocno ściska mnie za gardło i nie chce puścić. Czuję, że historia rozpoczyna się na nowo, a ja znów przegram. Boję się tego co będzie: boję się tego co było.
Idę do łazienki i głęboko spoglądam w lustro. Co tam widzę? Zdziczałą młodą kobietę nieudolnie próbującą odzyskać straconych bliskich poprzez zabicie winowajców. Wciąż toczy walkę, lecz jej finał będzie musiał rozegrać się w środku, w samym sercu zła. Jej podkrążone oczy świadczą o setkach nieprzespanych nocy, a częściowo odzyskane włosy, lśnią niczym księżyc w pełni. Ona jest wrakiem człowieka. Ja jestem wrakiem człowieka. Wszyscy zwycięzcy są wrakami dawnych siebie.
Raz, dwa, trzy. Zegar tika, a z każdą minutą maleją szanse na zemstę, tylko ona się liczy, muszę o tym pamiętać.
Nagle do głowy przychodzi mi pewna myśl, aby spróbować czegoś dzięki czemu przetrwałam te wszystkie lata zanim zostałam wylosowana. Przechodzę do salonu, biorę czystą kartkę papieru z czymś piszącym, po czym ruszam do łazienki. Zamykam się w niej i siadam na zimnej kafelkowej podłodze, następnie zaczynając cicho skrobać ołówkiem, wielki tytuł: Najtwardsze z serc. I powoli, nie śpiesząc się zaczynam opisywać swoją historię. Piszę o swoich początkach, przeżyciach z areny, jak i codziennym strachu o bliskich i ku własnemu zdziwieniu, zgodnie stwierdzam, że wcale nie wypadłam z wprawy, nadal całkiem nieźle radzę sobie z tą niezwykłą sztuką, jaką jest pisarstwo. Kartki z salonu powoli zaczynają się kończyć. Co rusz, przez teks przelewają się zmarłe osoby i wspomnienia z nimi związane, to w większości powieść duchów.
Pisząc czuję, że właśnie to powinnam robić przez resztę życia, wzlatuje do nieba i ląduje w chłodnym basenie upalnego popołudnia. Znika czarna chmura znad mojej głowy, a razem z uczuciem spełnienia, uwalniam głęboko skrywane wspomnienia. Gdy zostaje mi już ostatnia kartka, notuje w niej swoje przemyślenia o uczuciach jakie niezwykle silnie odczuwałam jeszcze chwile temu, kończąc w aktualnym momencie swojej historii, zdaniem ''Miłość jest dziwna''.
Tik-tak, minuty przerodziły się w godziny i ledwo się oglądnęłam, a minął cały dzień. Zatraciłam się w pisaniu, na tyle by nie czuć głodu, bólu i całego zła tego świata, napisałam całkiem sporo, jednak do końca brakuje jeszcze wiele kartek, które przyjdzie mi napisać już niedługo. Gdy odkładam ołówek czuję, że w mojej głowie zagościł spokój, błogi i zasłużony, jednak jak zawsze burzę go pytaniem na jak długo on tu zagościł? Na jak długo mi go wystarczy? Czy wystarczy mi go aby przetrwać? Czy ktokolwiek przetrwa, w tej nierównej grze?