Ufff, tyle czasu, ale nareszcie jest. Dostałem uczuciowego kopa i chyba właśnie tego potrzebowałem, jak najbardziej podpisuje się pod tym rozdziałem. Jutro wakacje, tak więc nie wiem czy będę wyrabiał się z odłamami...
Ps: Aham, jeśli będą jakieś literówki to serdecznie przepraszam, rozdział dodawany z telefonu, więc mogą się zdarzyć różne wybryki ;D.
Snow-bez odbioru
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Miękka kołdra przyjemnie chłodzi moją nagrzaną od wczorajszych emocji skórę. Dzikie instynkty jakie miotały mną minionego dnia umilkły i dopuściły do głosu chóry realności śpiewające teraz w mojej głowie. Wszystkie one mruczą ''skoro sama nie potrafisz żyć, to daj choć żyć innym'', raz za razem przyprawiając mnie o zawroty głowy. Wiem, tak bardzo tego żałuję, jestem tak strasznie lekkomyślna, tak strasznie głupia. Straciłam jedyną drogę do Kapitolu i być może chłopaka, który był zdolny mnie pokochać, jednak przez co? Przez bycie na tyle głupią, by dać się ponieść strachu przeszłości; tak naprawdę przyczyn jest niewiele, a skutków dużo więcej, bo wybory, nawet te najmniejsze, potrafią zmienić bardzo wiele.
Moje ciało nie jest tą samą materią jaką było na ślubie. Zmieniłam się w ohydną galaretowatą larwę, brzydką, całą w bliznach, otoczoną lepiącym się śluzem i nieciekawym odcieniem bieli. Nie przypominam już nawet człowieka po torturach, przypominającą zwierzę w trakcie agonii.
Agonia, czy tak teraz nazywa się kac uczuciowy? Czy właśnie to czuł mój ojciec gdy zmarła matka? Agonia to nie tylko przemiana ciała, które szykuje się do wzięcia ostatniego oddechu, to także stan umysłu, stan, w którym jest się w pełni świadomym nadciągającej nieuchronnej zmianie. Agonia to inny stan cierpienia, nie możesz już wtedy nic zrobić, jedynym wyjściem jest śmierć.
Jeszcze na chwilę zamykam oczy i chwiejnym krokiem wstaję z łóżka, po czym upadam na podłogę i choć mam chwilę zwątpienia, to udaje mi się nie wybuchnąć płaczem. Przelewanie emocji na papier to tylko maskowanie problemu, daje ulgę, jednak chwilowo.
Śnieżnobiała kołdra zsuwa się z metalowego łóżka wprost na mnie. Zimne kafelki pozbawiają mnie ostatnich złudzeń, a zza kotary wyłania się głowa dobrze znanej mi osoby, wolałabym żeby nie widziała mnie w takim stanie.
-Widziałam co zrobiłaś.-Mówi Lana.
-W takim razie widziałaś także dlaczego, prawda?
-Tak, i nie przychodzę tu aby cię pouczać tylko zapytać, czy naprawdę chcesz znów odgrzewać tą historię?
-Jakbyś jeszcze nie zauważyła to za wszelką cenę staram się zrobić wszystko, aby do tego nie dopuścić.
-Póki co idziesz zgodnie ze scenariuszem, jeśli chcesz to zmienić, najpierw musisz powrócić do przeszłości. On naprawdę powrócił, czują go cały czas obok ciebie, musisz przerwać to zanim na dobre się zacznie.
-Jak?
-Nie leć do Kapitolu.
Taka krótka wymiana zdań jeszcze bardziej mnie dołuje. Pojawiła się i zniknęła. Chciałabym się do niej teraz przytulić, wypłakać w rękaw, jednak nic z tego, bo ona zniknęła, tak jak to zrobili wszyscy z mojego życia.
Znów próbuje się podnieść jednak postanawiam się wczołgać do łóżka i postarać się zapomnieć.
Zapomnieć morderstwa na arenie.
Zapomnieć kłamstwa przyjaciół.
Zapomnieć tortury w Kapitolu.
Zapomnieć każdą nieprzespaną noc.
Zapomnieć co to znaczy miłość.
Minuta po minucie, ślepo wpatruje się w tą biel kotar mażąc o zalaniu ją czerwienią, morzem rubinowych kropel. Raz po razie widzę sztylet przeszywający jego zimne, czarne serce. Już niedługo, myślę.
I marzyłabym tak przez resztę dnia gdy nagle ktoś wpada do sali. Niemalże wlatuje przez kotarę i z rozpromienioną miną oświadcza, że jeszcze nie wszystko stracone.
Spinam kark, zaciskam zęby, odgarniam resztki włosów i zakładam maskę, którą z dnia na dzień nosi się coraz trudniej.
-Opowiadaj, tylko spokojnie i powoli-mówię do Everdeen.
Siada obok mnie, spogląda mi prosto w oczy i oświadcza, że możemy pojechać do Kapitolu. Od razu dopada mnie myśl, że coś tutaj śmierdzi więc niepewnym głosem pytam jak to możliwe, a ona tym razem już nieco mniej elektryzującym tonem wszystko wyjaśnia. Na samym początku istniała możliwość dostania się do Kapitolu, jednak obie z premedytacją postanowiłyśmy olewać tą drogę nie wiedząc, że w przyszłości może nam wiele pomóc. Były to treningi, na których nie stawiłyśmy się ani razu. Dzisiejszego poranka odbyła burza prawdziwych mózgów, w której Everdeen postawiła swoje ultimatum o wyjeździe do Kapitolu i o dziwo udało się wywalczyć możliwość rekompensaty. Dostałyśmy niecały miesiąc na powrót do dawnej formy, nauczenie się walczyć odnowa i pokazania przed komisją egzaminacyjną na co nas stać. Dostałyśmy szansę, której zmarnowanie równe jest samobójstwu.
I tak już następnego dnia, skoro świt wstajemy i z niepewnymi uśmiechami na ustach zmierzamy ku sali. Pomimo początkowego entuzjazmu, świat nie daje nam żadnych złudzeń, bo już w trakcie rozgrzewki dostajemy prawdziwego kopniaka. Jak się okazuje grupa złożona z czternastolatków jest w o wiele lepszej formie niż podwójne zwyciężczynie igrzysk. Walczymy dzielnie przez wszystkie zadania, jednak gdy przychodzi czas biegów wymiękamy na drugim kilometrze i zdyszane idziemy do naszej oddziałowej żołnierza York.
Jak dla mnie nakaz zwracania się do wszystkich z przedrostkiem żołnierz jest idiotyczne, jednak sokor chcę się dostać do Kapitolu, muszę okazać choć cień pokory. Po wyczerpującym treningu, rozciąganiu, biegu i teoretycznych zajęciach zajęć z bronią praktycznie padamy na łóżko, jednak nie możemy, bo czekają nas jeszcze zajęcia popołudniowe i obiad. Właśnie w takich momentach, gdy jesteś już na granicy, człowiek dowiaduje się do jakiej grupy należy: do do ofiar czy do łowców.
Obie niechętnie wstajemy ze szpitalnych łóżek i kierujemy się na posiłek, który z dnia na dzień staje się coraz smaczniejszy. Kolejne noce przynoszą coraz nowsze wieści z frontu, już prawie wszystkie ośrodki stawiające opór rebeliantom w dystryktach zostały zniszczone, nadszedł czas na Kapitol.
I tak codziennie, pobudka, śniadanie, trening, obiad, zajęcia popołudniowe, kolacja, trening taktyczny, godzina refleksji i upragniony sen, właśnie w takim kręgu żyjemy teraz z Everdeen. Wszystko powoli zmierza ku końcowi, a co za tym idzie także koniec wojny: wygramy ją, nie ma innej opcji, jednak co po tym? Czy ktoś w ogóle zainteresował się losem nas wszystkich po wygraniu wojny? A co jeśli nikt na początku nawet nie brał tego pod uwagę? A co jeśli nawzajem siebie wyniszczymy i nie przetrwa nikt aby ogłosić zwycięstwo, którejś ze stron? Ten szereg pytań otwiera nowe do kolekcji, czy jesteśmy jedyną utopią tego świata? Czy po nuklearnych wojnach i toksycznych odpadach nie przetrwał już nigdzie nikt? Dlaczego akurat my przeżyliśmy? Pytania przytłaczają mnie niczym burzowe chmury niebo, a póki co nie zapowiada się na deszcz odpowiedzi.
Moje życie szybko dostosowuje się do treningów i w krótkim czasie powracam do dawnej formy. Całymi płucami oddycham szkoleniem, a pomiędzy przerwami coraz chętniej rozmawiam z innymi. Tylko jego wzrok cały czas wisi nad moim karkiem, niczym sęp nad padliną. Tylko czeka na okazję by powrócić. Uczucie obecności Raila potęguje się w pobliżu Farisa, który raz po raz próbuje ze mną porozmawiać, jednak nie uda mu się to; jestem na to zbyt szczwana. Miłość to panna na tyle urocza co bezczelna, zabrała mi wszystko i znów chce to zrobić, ale tym razem tylko ode mnie zależy czy uda jej się to, czy nie.
Moja skóra stała się sprężysta, nie ma już tu choćby śladu po tej ohydzie lamentującej w łóżku szpitalnym, powoli staje się lwicą, gotową do walki, by złożyć ostateczną ofiarę.
Skok za skokiem, bieg za biegiem staje się coraz mocniejsza. Everdeen nie próżnuje, choć coraz bardziej widać, że ta wojna ją zabija. Z każdym moim pchnięciem miecza ona zamyka oczy, a z każdym strzałem z łuku nieruchomieje. To tak jakby do kogoś strzelała, jakby widziała wciąż czyjeś morderstwa. Odpowiedz na te dziwne zachowanie odnajduje wieczorami, gdzie krzyczy i wije się w dzikim szale kotarę obok. Śnią się jej różne rzeczy, jednak zawsze są to zawsze koszmary, związani ludzie bez uszu, jej ofiary, zmiechy, róże, śmierć bliskich, to wszystko trauma po igrzyskach. A u mnie jak się objawia? Całodobowymi halucynacjami i wizjami przeszłości. Każdy z nas za zwycięstwo musiał oddać zdrowy rozum i tak jak gwiazdy wygasają, musimy powoli opadać w objęcia obłędu.
Pomiędzy tym wszystkim nawałem zajęć staram się bacznie przyglądać przygotowaniom do inwazji, żołnierze strzelający do kukieł, piloci polerujący ogromne szyby poduszkowców, chemicy tworzący coraz to nowe żrące substancję, to wszystko robi wrażenie i choć powinno przerażać rozmachem, pobudza do walki.
Morfalina ustąpiła miejsca nowemu nałogowi, ćwiczeniom. Celniejszy strzał, mocniejsze pchnięcie, szybszy bieg, lepszy unik, z każdą nową zdolnością rosnę w siłę i wiem, że właśnie tego potrzebowałam.
Te trzy tygodnie ciężkiej pracy dłużyły się w nieskończoność, jednak uczyniły nas jeszcze lepszymi niż można było się tego spodziewać, a analitycy zgodnie kiwają głowami, że jesteśmy gotowe na przejście do etapu egzaminów. Ów testy mają się odbyć za tydzień, jednak obie strasznie denerwujemy się już teraz i gdy przychodzi pora obiadowa, Everdeen kolejny raz zadaje to samo pytanie, jakby nie znała mojej odpowiedzi.
-A co jeśli nie zdam?
-Zdasz, jesteś przecież naszym kosogłosem.
-Kiedy zrozumiesz, że to wcale nie jest tak? Nie dostaje tego czego chcę, gdyby tak było Snow już dawno by nie żył, a niewinni ludzie nie umierali by za mnie.-Jaka ty szlachetna, myślę.
-Jednak zostałaś uratowana z areny i nie musiałaś spędzić długich miesięcy na troturach, prawda? Teraz możesz życzyć sobie czego chcesz, bo gdy skończy się wojna nie będziesz już taka cenna-dodaje zgryźliwie dając jej do myślenia.
Everdeen chyba sama dobrze nie rozumie swojej sytuacji. Teraz gdy trwa wojna, a ona jest twarzą strony wygrywającej, może mieć wszystko. Póki co musza jej to dawać, bo wynik jeszcze nie jest przesądzony, jednak gdy spór się rozstrzygnie, stanie się nieciekawą osobą, dość niewygodną dla cichego obserwatora. Jest nim prezydent Coin, która tylko czeka aby zostać prezydentem całego Panemu, jednak nie ona ma tu największy głos, wszystko będzie zależeć od Everdeen, za której wyborem pójdą wszyscy, a jak wiadomo te obie panie za sobą nie przepadają. Albo jedna zabije drugą, albo żadna z nich nie przeżyje, kosogłos jeszcze o tym nie wie, ale ona już plącze pętle na jej szyi.
Po chwili z rozmyśleń wyrywa mnie Katniss.
-Idziesz na obiad?
-Jasne! Umieram z głodu-odpowiadam jak gdyby nigdy nic.
W ciszy snujemy na stołówkę, gdzie w trakcie oczekiwania na swoją dole, spotykamy Galea, który z podejrzanym uśmiechem wita nas obie, jak się okazało chwilę później, owe szczęście dopadło również nas.
Przy ladzie wszyscy zdają się być zahipnotyzowani. Nudne, szare jedzenie, które prawie zawsze było bez smaku, zastąpiła przepyszna dziczyzna, gulasz, świeże ziemniaki i najprawdziwszy kompot z wiśni. W naszym dystrykcie głód był częstym gościem, jednak nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek wcześniej tak bardzo pragnęła zjedzenia tego czego mam przed sobą.
Bierzemy tace i przysiadamy się do stołu gdzie siedzą Finnick z Anie, kowboj z dziesiątki i złotowłosa dziewczyna, uciekinierka z dystryktu dwunastego.
Jedzenie znika w ciągu sekundy. Kęs za kęsem, połknięcie za połknięciem pochłaniam cały posiłek i choć tak bardzo staram się zwolnić, nie potrafię.
Po skończonym posiłku zaczynam interesować się tym co się dzieje wokół, a jest na co patrzeć. Dookoła jak to było do przewidzenia, panuje niezwykle pogodna atmosfera, ludzie żartują i okazują sobie pozytywne uczucia, pełne brzuchy potrafią dużo zmienić. Nawet Finnick wydaje się być jak za starych dobrych czasów, tylko jego ręce, tylko one mogą ukazać człowiekowi prawdę o nim. Gdy się poznaliśmy miał już na nich dużo blizn, ale te, które widnieją na jego przedramieniu mówią same za siebie. Każdy z nas inaczej radzi sobie z porażkami, jeden pije, drugi zamyka się w sobie, a Finn postanowił się ciąć i choć to totalnie nie pasuje do jego wizerunku, tak właśnie jest. Wiele razy rozmawiałam z nim o tym jednak on nie zamierza zmienić swojego nawyku, to tak jakbym ja nagle przestała udawać. Gdy coś pójdzie nie tak, chwyta coś ostrego i nie wahając się choćby na chwilę, rozcina żyłę tworząc kreskę czerwieni, na tyle małą by nie zabić, na tyle dużą by poczuć ból. Raz widziałam jak to robi, to było zaraz po tym jak Anie została wylosowana. Zamknął się w jednej z łazienek w ośrodku, wyciągnął żyletkę i spokojnie, bez pośpiechu przeciął sobie delikatnie wystającą żyłę. Krew powoli zaczęła spływać z jego przedramienia, małe, gęste krople leniwie spływały na marmurową podłogę rozbryzgując się w chaotyczny sposób. Normalnie uznała bym taką osobę za świra, ale to był Finnick, bardzo wrażliwy i uroczy chłopak chcący pomóc wszystkim dookoła. I teraz gdy patrzę na jego twarz nie mogę ukryć, że ten uśmiech wydaje mi się sztuczny, każą częścią swojego ciała widzę ten ohydny grymas zadowolenia pomieszanego z bólem, chłopca tarzającego się we własnej krwi. Jego blizny wciąż są widoczne, jednak tylko nieliczni znają ich pochodzenie.
Na śnieżnobiałym talerzu nie została już nawet zmaza po sosie, niemalże idealnie odbija mój wizerunek. Blade oblicze zlewa się z taflą talerza i pewnie zlewało by się jeszcze gdyby nie wielki cień jaki się nad nim pojawił. Odwracam się i nie mogę uwierzyć własnym oczom.
-Peeta!-odzywa się złotowłosa.-Miło cię widzieć na wolności... Znowu z nami.
Nagle zza jego pleców wyrasta dwóch potężnych ochroniarzy, mogłam skończyć tak samo. Zakajdankowana i z tuzinem dryblasów za plecami.
-A co to za szałowe bransoletki?-pytam z wyczuwalną ironią w głosie.
-Jeszcze nie jestem całkiem godny zaufania-oznajmia.-Nawet nie mogę tutaj usiąść bez waszej zgody.-Dodaje spoglądając na strażników.
-Pewnie, że może tutaj usiąść, to nasz stary kumpel-poklepuje wolne miejsce na co mundurowi wspólnie kiwają głowami.-W Kapiolu posadzili nas w jednej celi. Miałam okazję dobrze się zaznajomić z jego wrzaskami, a on z moimi.-Mówię i obserwuje miny towarzyszy.
Annie widocznie nie spodobały się moje słowa, więc postanawia zatkać sobie obiema dłońmi uszy. Cóż, tak naprawdę to nigdy nie lubiłam tej świruski, jednak Finnick ją kocha i właśnie posyła mi pełne złości spojrzenie.
-No co? Mój lekarz od głowy mówi, że nie mam cenzurować myśli. To część mojej terapii.
Cała sala cichnie, wścibscy ludzie wraz ze swoimi parszywymi spojeniami czekają tylko na kolejne zdanie. Ciszę niespodziewanie przerywa złotowłosa.
-Annie, wiedziałaś, że to Peeta zdobił twój tort weselny? U nas w dystrykcie jego rodzina prowadziła piekarnię i tyko on zajmował się lukrowaniem ciast.
Annie szybko patrzy w moim kierunku, po czym odwraca wzrok, boi się mnie i dobre wie, że jej nie lubię.
-Dziękuję, Peeta. Tort był piękny.
-Cała przyjemność po mojej stronie, Annie.-Mówi.
Naprawdę się zmienił, jednak gdzieś tam w głębi tli się jego szarmanckość. Oczy Katniss płoną żywym ogniem, widzę, że oddała by wiele, by choć raz spojrzał na nią tak samo jak spoglądał przed torturami. Oczy Peety wzrok gdzieś hen daleko i choć od czasu do czasu odzywa się to zdaje się nieobecny. Jego policzki nabrały zdrowego koloru, włosy zdają się choć trochę lśnić dawnym złotem, a niegdyś wychudzone ręce, powracają do swojej naturalnej, potężniej postawy.
-Jeśli mamy wybrać się na ten spacer, to powinniśmy już ruszać-oznajmia Finnick do swojej ukochanej.-Cieszę się z naszego spotkania, Peeta.
-Bądź dla niej dobry, Finnick, bo jak nie, to może ci ją zabiorę.
-Ech, Peeta-oznajmia Finn.-Nie każ mi żałować, że cię odratowałem
Finnick bierze Annie pod ramię i odwraca się do nas rzucając spojrzenia szczerego zaniepokojenia.
-Naprawdę uratował ci życie, Peeta-oznajmia złotowłosa.-I to nie raz.
-Zrobił to dla niej-mówi wskazując głową na kosogłosa.-Dla rebelii. Ale nie dla mnie. Nic mu nie jestem winien.
Napięcie przy stole narasta, a dobra zabawa dopiero się zaczyna.
-Może i nie, ale Mags zginęła, a ty ciągle żyjesz. To się nie powinno liczyć, prawda?
-Tak, mnóstwo rzeczy powinno się liczyć, a jakoś tak nie jest, Katniss. Mam wspomnienia, z których
nic nie rozumiem i nie wydaje się, żeby Kapitol przy nich grzebał. Na przykład pamiętam niejedną noc w pociągu-ciągnie.
Ciekawe kiedy mu powiedzą, że grzebali w jego głowie, aby przerobić wizerunek cudownej Katniss, na obrzydliwego zmiecha? Ja wiem kiedy dokładnie to nastąpiło, patrząc w jego oczy kolejny raz widzę jak błyszczą obłędem wzywając Katniss w lochach Kapitolu. Wtedy jeszcze nie byłam świadoma jak wiele zmieni to zachowanie.
W napiętej rozmowie następuje mała pauza, po czy Peeta znów ciągnie
-Więc jak, jesteście już oficjalnie parą, czy nadal ciągniemy tę historie z nieszczęśliwymi kochankami?
Nie mogę się powstrzymać...
-Nadal ciągniecie-odpowiadał z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
Widocznie moje słowa zagęszczają jeszcze atmosferę. Peeta zaciska mocno dłonie, tak mocno, że niemal widzę co zrobił by z Katniss w tej chwili.
-Nie uwierzyłbym, gdybym nie zobaczył tego tu na własne oczy-odzywa się Gale.
-Niby kogo?-burczy Peeta.
-Ciebie.
-Musisz mówić trochę jaśniej. Co to ma wspólnego ze mną
-Chodzi o to, że zamienili prawdziwego ciebie na paskudnego zmiecha, którym teraz jesteś-odpowiadam, jeszcze chwila, a Peeta wstałby i rozwalił nas wszystkich.
Jednak dobrą zabawę przerywa mi kuzyn Katniss.
-Skończyłaś-zwraca się do igrającej z ogniem, na co ona kiwa przytakująco głową.
I wychodzą pozostawiając nas w ciszy. Złotowłosa bacznie obserwuje ich dopóki nie znikają za srebrnymi drzwiami. Odczekuje chwilę po czym wybucha.
-Peeta! Jak ty ją traktujesz!? Ona uratowała ci życie, więcej razy niż byś się spodziewał! Nie jest Ci wstyd? Nie ufasz nikomu, rozumiem. Nie wiesz co się wokół dzieje? Okay, ale na miłość boską nie wyżywaj się na wszystkich wokół?! Ty ją naprawdę kochałeś, marzyłeś aby dotknąć jej warg, musnąć włosów! A teraz robisz wszystko żeby cię znienawidziła! Stałeś się pionkiem, którym nigdy nie chciałeś być!-Piszczy tak szybko, że chyba wszystkiego dobrze nie zrozumiałam.
I w jednym momencie Peeta niebezpiecznie wstaje, a wszyscy wokół wstrzymują oddech. Ja z ciekawością przyglądam się, jak on uważnie jeździ wzrokiem po sali, niczym lew szykający ofiary. Stoi tak może minutę, może dwie po czym następuje dziwny zwrot, spogląda w pustą przestrzeń na podłodze i cicho szepcze ''zawsze'' po czym pada na ziemię.
Gdy podchodzą do niego ochroniarze, świat niemal zatrzymuje się w miejscu. Peeta, tak samo jak wtedy w więzieniu, dostaje drgawek, oddycha bardzo ciężko, jego źrenice zwężają się i powracają do naturalnych rozmiarów. Wije się na podłodze w konwulsjach własnej psychozy, a z jego krzywego grymasu bólu na ustach, wypada jedynie jedno słowo, jedno syknięcie. Szepcze on ''Katniss'', jednak trwa to krótko, bo po chwili ochroniarzom udaje się obezwładnić Peete i wyprowadzić przez drzwi. Choć on opuścił to miejsce, to wciąż czuję jego słowa, wciąż słyszę te ''Katniss'', skandowane w dzikim napadzie szału, to nie jest ten sam człowiek, który był gotowy zginąć za Everdeen, tamten Peeta umarł, a na jego miejsce przyszedł ktoś na kształt Raila.
Na sali zapadła niezręczna cisza, która trwałą by pewnie jeszcze długo, ale ludzie jak to mają w zwyczaju nie potrafią trzymać gęb na kłódkę i nie trzeba długo czekać aby całe to pomieszczenie zaczęło huczeć od plotek, ja natomiast korzystam z okazji i zagaduje złotowłosą.
-Jak się nazywasz?-Pytam pewnym głosem.
-Delle, znam Katniss i Peete ze szkoły-odpowiada niechętnie.
-Mogę twój autograf?-pytam.
-A po co ci?-Odpowiada zdziwiona.
-Bo wżyciu nie słyszałam jak ktoś tak piszczał, brzmiałaś jak mysz kuta widelcem.
Jej blada twarz niespodziewanie poczerwieniała. Delle nie mogąc wytrzymać atmosfery pyta kowboja z 10 czy nie poszedłby z nią na spacer na co ona odpowiada potwierdzająco. Oboje wychodzą pośpiesznym krokiem, zapominając o ich tacach z jedzeniem. Peeta, Kowboj i złotowłosa zostawili prawie pełne posiłki, głupio by było gdyby miały się zmarnować, myślę.
I jak najszybciej potrafię zjadam pozostałe trzy porcje, po czym udaje się do kwatery, którą dzielę wraz z Everdeen. Oczywiście zastaje ją z nosem w książkach, zajęcia teoretyczne nie są jej mocną stroną, więc zakuwa ile wlezie.
Rzucam się na łóżko obok niej i z wielkim uśmiechem opowiadam o całym zajściu, jej oczy niemal świecą od tych informacji. Chwilę dyskutujemy jeszcze o obiedzie po czym przechodzimy w ważniejsze sfery, sery nauki. I tak właśnie mija nam cały dzień, a gdy przychodzi pora snu, Katniss odkłada książkę i zadaje mi pytanie, które nie daje jej spokoju.
-Johanna, naprawdę słyszałaś jak wrzeszczał?
-Miałam go słyszeć, tak samo jak ty głoskułki na arenie, tyle że on darł się naprawdę i nie przestawał po godzinie.-Właśnie w tym momencie przypomina mi się pokręt i jej piosenka.-Tik-tak.
-Tik-tak-odszeptuje Everdeen z nieśmiałym uśmieszkiem.
Odkładamy książki i zgodnie zgaszamy światła.
Tej nocy nie dane mi jest spać, wszystkie chóry zmieniły intonacje i śpiewają całkowicie nowy tekst. Każdy z nich niemal krzyczy ''Tik-tak, tik-tak, rozum Johanny trafił szlak''.