czwartek, 1 października 2015

Odłam 11 - Dom.

Rozdział zacny. Podoba mi się, jest swego rodzaju prologiem historii właściwej, która teraz jest już w pełni moją autorską przygodą... Piszę coraz lepiej i uwielbiam to uczucie, gdy porównuje moje teksty z początku blogowania, a te z teraz.


                                                                                       
                                                                                Snow-bez odbioru.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------








Ciemność, zniewalająca i wszechobecna, zdaje się być jedyną istotą zamieszkującą tą krainę. Nie jestem wstanie wyczuć żadnych emocji poza narastają niepewnością. Chłód i zimny pot, mieszają się w nieprzyjemną reakcję, kiedy to niespodziewanie, gdzieś w oddali pojawia się światło. Jaskrawo błękitna poświata na horyzoncie, zdaje się pulsować i migotać. Mechanicznie zaczynam przybliżać się do dziwnego spektrum. Nie przechodzę nawet pięćdziesięciu metrów, gdy wyrywam się spod ramion snu, budząc się obolała w szpitalnym łóżku.
Nie rozumiem nic z tego co się tam wydarzyło, jednak było to intrygujące zjawisko. To tak jakbym była w śnie, tylko na żywo; to tak jakbym śniła tylko, że na jawie.
Powracające zmysły, a jeden z nich wyłapuje dziwne smyranie po czole. Otwierając oczy zauważam Finnicka, który z tym samym, dawnym uśmiechem, szepcze obiecując, że wszystko będzie dobrze. Jednak ja wiem, że to nie jest prawda. Nikt nie może nikomu zagwarantować pełnego bezpieczeństwa, Kapitol pokazał to w trakcie minionych igrzysk, zresztą, życie cały czas nam to pokazuje.
-Wszystko będzie dobrze. Już niedługo zakończymy wojnę-szepcze, zauważając jak staram się uwierzyć w jego słowa.-Później przeprowadzimy się do czwórki i zamieszkasz razem z nami, tylko proszę. Błagam. Nie rób nic głupiego. Obiecaj mi.
-Obiecuje-odpowiadam ochrypłym głosem.-Ale ty też musisz mi coś obiecać. Przysięgnij, że wrócisz. Że nie zrobisz nic głupszego niż ja mogłabym zrobić-dodaje z grymasem uśmiechu na ustach.
-Obiecuje. Wrócę zanim znajdziesz swój dom-Uśmiecha się, po czym całuje w czoło.
 Jego słowa, ich dosadność nawiązują do schowanego przez mój umysł wspomnienia. Dając mi tym znać, że nie muszę się martwić o to jaki los czeka mnie po wojnie, tyle, że ja tego nie chcę. Nie chcę być kolejnym niechcianym gościem; kolejną kulą u nogi.
Wstaje opierając się o moje łóżko i zmierza w kierunku wyjścia, jednak gdy już ma przejść przez szpitalne drzwi, zatrzymuje się, jeszcze raz spogląda, by następnie minąć się z Everdeen.
Wchodzi niepewnym krokiem, wnosząc w ręce małe zawiniątko i z miną wyrażającą niezadowolenie i współczucie, wręcza mi je.
-Co to?-pytam z wyraźną chrypą w głosie.
-Coś co dla ciebie zrobiłam. Schowasz sobie do szuflady.-mówi po czym rozwija zawiniątko w moich dłoniach.-Powąchaj.
Niechętnie przykładam prezent bliżej nosa i w tym jednym momencie wszystkie moje starania i sposoby na pogodzenie się z przeszłością, legną w gruzach.
-To przez ciebie! To przez ciebie mama umarła!-krzyczę, a mój głos odbija się echem od pustych ścian, domu.
-Wcale nie, umarła przez Kapitol. Umarła by stać się przestrogą, dla każdego kto chciałby kiedykolwiek przeciwstawić się jego potędze!-odpowiada ojciec.
-Ale to ty wszystko rozpocząłeś, to ty do cholery chciałeś wzniecić powstanie. To wszystko twoja wina-mówię, po czym ciągnę dalej.- jutro się wyprowadzam!
-Ciekawe dokąd!?
-Do Raila, on w przeciwieństwie do ciebie w pełni mnie rozumie! Ja już nie mam ojca-dodaję trawiąc wartość wypowiedzianych słów.
W tym momencie magiczna struna zwana cierpliwością pęka. Ręka taty zaciska się w geście pięści po czym ściera się z moją twarzą. Siła uderzenia jest na tyle duża, że upadam na ziemię, na chwilę tracąc przytomność. Po szybkim ocknięciu podnoszę wzrok by spojrzeć mu prosto w oczy. Moje spojrzenie wylewa na niego całą nienawiść i wściekłość jaka szaleje teraz w moim sercu. Z nosa sączy mi się obficie krew, jednak ja się tym nie przejmuje, chcę znaleźć się jak najdalej od niego.
-Nienawidzę cię, jesteś zwykłym słabeuszem. Dla mnie umarłeś w chwili gdy ciało matki przecięła piła w tartaku. Żegnaj
Wiatr z otwartego okna przywiewa zapach sosnowych igieł oraz zimne kropelki deszczu. Na dworze, deszcz zmaga się coraz bardziej, przeradzając ostatecznie w ulewę.
-Nie możesz, tutaj jest twój dom-odpowiada ojciec.
W tej jednej chwili nie wytrzymuje i wybucham:
-Nie mów mi gdzie jest dom.-odpowiadam po czym wychodzę wprost na ścianę deszczu.
Biegnę. Biegnę przed siebie, wśród tysiąca kropel deszczu, wśród krzyków mojego ojca. Nie obchodzi mnie już nikt; nie obchodzi mnie już nic. Ja już nie mam domu, nie mam nikogo kogo tak naprawę bym kochała. Mam tylko żal w sercu, który będzie się za mną ciągnął najpewniej aż do samego końca.
Źrenice rozszerzają się szybciej, niż mogłabym kiedykolwiek przypuścić.
-Pachnie domem-Moje oczy w jednej sekundzie zalewają się łzami.
-Właśnie na to liczyłam, przecież pochodzisz z siódemki i w ogóle -oznajmia.-Pamiętasz jak się poznałyśmy? Byłaś drzewem. Co prawda krótko, ale zawsze.
Potężny wybuch wstrząsa moją głową. Patrzę na dziewczynę przede mną i zdaje mi się, że wszyscy wokół nawet nie doceniają jej potencjału. Tak naprawdę tylko dzięki niej rebelianci wygrali wojnę. Szukali symbolu, a dał go im sam Kapitol.
Do moich żył wypełnionych przez morfalininę, powrócił żar zemsty. Płynna substancja, przez, którą straciłam prawie wszystko i znów mogę. Rozpala mnie od środka, czuję to. W każdym centymetrze mojego ciała wzrasta jej natężenia, stając się bardzo niebezpiecznie. Z a b u j c z e.
-Katniss, musisz go zabić.-chwytam ją za nadgarstek.
-O to się nie martw-mówi półgłosem.
-Przysięgnij na coś, na czym ci zależy.
-Przysięgam na własne życie-oznajmia, jednak to mnie nie przekonuje.
-Na życie swojej rodziny.
-Przysięgam na życie swojej rodziny-szepcze niechętnie.-Jak myślisz ciemna maso, po co tam jadę?
Skryty uśmiech pojawia się na mojej twarzy i znajduje odwzajemnienie na obliczu kosogłosa.
-Właśnie to chciałam usłyszeć.
Mrużę oczy kolejny raz wdychając zapach sosnowych igieł. Kto by pomyślał, taka mała rzecz, a tak cieszy. Everdeen wychodzi, zostawiając mnie z coraz gorętszym pragnieniem zemsty.
Tej nocy zasypiam pełna siły, którą utraciłam. Pełna nienawiści, ale i nadziei. Pełna przekonania, że jutro jeszcze nie jest przesądzone.


2 komentarze:

  1. Świetny odłam! Miałam łzy w oczach, kiedy go czytałam... naprawdę :)
    Podziwiam to jak piszesz, bo wychodzi Ci to naprawdę świetnie... kurde... już drugi raz użyłam słowa "świetnie"... to źle? XD
    Też uwielbiam to uczucie, kiedy porównuje to co napisałam kiedyś, z tym co napisałam teraz... i okazuje się, że teraz wychodzi mi lepiej... to takie... motywujące :)
    Życzę weny i czekam na kolejne odłamy :)
    Pozdrawiam
    love dream

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo zajebiści ludzie przypominają sobie hasła do kont

    OdpowiedzUsuń