Witam. Oto druga część miniaturki ''I świat zniknął''. Zapraszam. Można skomentować. Ja nie gryzę, co najwyżej nie mam czasu skomentować innych blogów, ale to już mój wielki problem.
Snow - bez odbioru
Snow - bez odbioru
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Głuchy
odgłos wydobywający się z jej strun głosowych trudno było nazwać
krzykiem. Dziki i nieregularny ryk, można było usłyszeć w całym
lesie. Przeszywał ona tam każdy spróchniały konar i wszystkie
porozrzucane krople rosy. Pozrywane kory z drzew, połamane gałęzie,
martwe wiewiórki, to pokłosie kolejnego ataku dziewczyny. Meg nie
była już nawet w połowie tą samą istotą co na początku wojny.
Jej huragan stał się niebezpieczniejszy niż ktokolwiek mógłby
przypuszczać. Wymknął się spod kontroli, wyniszczając dziewczynę
od środka. To co niegdyś było jej największym atutem, teraz ją
wyniszczało.
W
pewnym momencie jej ryk ucichł, a ona sama padła na ziemię. Jej
powieki lekko drgały, a usta wciąż powtarzały zawzięcie jedno
słowo. ''Marcus''. To imię, te sześć liter dawało jej więcej
satysfakcji niż, cokolwiek ze znanych jej korzyści materialnych. W
trakcie takich ataków jak teraz, była gdzieś na granicy życia i
śmierci, w miejscu gdzie ani czas, ani miejsce nie mają znaczenia.
Liczy się tylko cierpienie. Cierpienie, które tak jak fale
obmywająca klif, z czasem wykruszają skałę.
To
ta miłość jaką ją karmił, te niesamowite uczucie uzależniło
ją od siebie, stając się trucizną. Teraz już sama nie była
pewna czy naprawdę umarł. Dobrze pamiętała moment, gdy pierwszy
raz w jej umyśle zakiełkowało ziarno niepewności. Było to gdzieś
koło miesiąca po śmierci ukochanego. Od samego początku dnia w
kryjówce panowało dziwne napięcie, jakoby coś miało się
wydarzyć; coś czego nikt się nie spodziewał. Najpierw bazę
opuścił Apostus wraz z Arfeliną. Później po kolei ważniejsze
osoby znikały z przypływem godzin, aż wreszcie zostały same
pionki i wtedy rozpętało się piekło. Dzień chylił się ku
zachodowi, gdy w centrale uderzyły siły rządowe. Dostali jasny
przekaz - żadnych jeńców. Dziewczyna została zatrzymana na dachu,
obserwując zachód słońca. Odwrócona w stronę słońca, poczuła
lodowaty dotyk lufy pistoletu przyłożonego do jej karku. W myślach
już dawno pożegnała się z tym światem, jednak wciąż główkowała
jak to wszystko się zakończy. Pewnym ruchem odwróciła się i
poczuła jak jej spokój odlatuje wraz ostatnimi promieniami słońca.
Stał tam Marcus, tak samo realny jak chwilę przed wybuchem. Krew w
żyłach dziewczyny zawrzała, gdy on przemówił.
— Dopóki
świat nie zniknie —
szepnął, przypominając obietnicę.
— Dopóki
nie zniknie —
odpowiedziała.
Świat
zastygł na tą jedną sekundę. Niemal czarne oczy znów wpatrywały
się w Megan, jednak to spojrzenie było inne. Znacznie odleglejsze i
zdawało się wykraczać poza zakończenie wojny. Było obietnicą
tego, że powojnie i dla niej znajdzie się miejsce; było obietnicą
lepszego jutra.
Chciała,
aby ta chwila trwała wiecznie, by nigdy nie znalazła końca. Jednak
wraz z ostatnim promieniem słońca, zgasła również nadzieja.
Chłopak słysząc kroki agentów wchodzących przez schody, wyciągną
broń i postrzelił dziewczynę w ramie. Ból trwał tylko sekundę,
bo już w następnej padła nieprzytomna od uderzenia kolbą broni.
Następnego
ranka obudziła się gdzieś na obrzeżach stolicy. Jednak tym razem
wiedziała, że to nie był sen. Podświadomie czuła, że on gdzieś
tam jest, odmieniony, ale żywy. I to właśnie ją pogrążyło.
Mimo to perpetuum mobile ruszyło i nikt nie był zdolny do
zatrzymania rebelii, która ogarnęła cały kraj. Wtedy właśnie
Apostus odnalazł Megan i raz jeszcze poprosił ją o pomoc.
Powiedział, że to wszystko było konieczne i wybrał tylko mniejsze
zło. Przedstawił wszystko jasno i przejrzyście, dlatego dziewczyna
zgodziła się znów powrócić do batalii. Poruszył ją sam gest
tego, że Apostus wciąż o niej pamięta i ponadto, jako jedyny
wyciągnął pomocną dłoń. Jednak było już za późno. Jej umysł
został zainfekowany demonami przeszłości, nie mogła znów stać
się tą samą silną i niezależną przywódczynią, która
pociągnęła za sobą tłumy. I Apostus, i Megan dobrze o tym
wiedzieli, mimo to wciąż ryzykowali.
Kilka
minut później dziewczyna obudziła po kolejnym ataku. Obolała
rozglądnęła się dookoła zauważając jakąś postać kilka
metrów przed nią. To był Apostus. Podeszła do niego niepewnie i
usiadła obok.
— Piękna
noc —
stwierdził mężczyzna.
—
Jedna z tych najsamotniejszych, kiedy to jedynie księżyc
dotrzymuje nam towarzystwa. Żadnych gwiazd. Żadnych min do
rozbrojenia. Tylko my i bezkres naszego uniwersum.
—
Chcę
umrzeć —
odzywa się dziewczyna.
—
Sam dobrze wiesz, że dłużej tak nie pociągnę.
— Wytrzymaj,
kiedy to wszystko się skończy będziesz mogła odejść. Teraz
jeszcze jesteś zbyt ważna, zbyt cenna
—
mówi, po czym odwraca się do dziewczyny patrząc się jej
głęboko w oczy.-Pamiętasz jak się poznaliśmy?
— Wylałam
na ciebie kawę. Nawet nasze pierwsze spotkanie było zaplanowane,
gdybym wtedy wiedziała jak bardzo mnie zniszczysz, nigdy bym do
ciebie nie dołączyła. Nie oszukujmy się, od samego początku
manipulowałeś wszystkimi.
— Nie
bądź pamiętliwa, przecież wiesz, że zrobiłem to dla lepszego
jutra. Wiesz, że ta wojna mnie także wyniszczyła. Straciłem
matkę, brata, normalne życie. Uwierz, że nie jesteś jedyną
ofiarą tej wojny. Mimo to, teraz
patrząc na to z perspektywy czasu, to warto było zaryzykować.
W ciągu czterech miesięcy z tobą na czele osiągnęliśmy więcej
niż ktokolwiek przed nami. Dzieci w szkołach uczą się dziesięciu
kłamstw Prawdy, choć rząd ich zakazał. Ludzie na ulicy zaczynają
tworzyć o nas legendy, a w niektórych fabrykach śmiało mówi się
o buncie. Nowy świt tylko czeka na noc, po której będzie mógł
nadejść.
— Ciągle
tylko gadasz o tym świcie, a co jeśli on wcale nie nastanie i
doprowadzimy jedynie do naszej zagłady? Te całe konspiracje
pochłonęły setki istnień i podważyły solidne fundamenty władzy.
Nie wiem jak świat powróci do normalności, po tym co widział
—
oznajmia dziewczyna.
— W
każdej wojnie są ofiary i są skutki. To jest zło konieczne naszej
natury, jeśli dążymy do zaprzestania dalszej destrukcji własnego
gatunku. Tak było każdej batalii o lepszy byt i niestety, ale tym
razem tego nie zmienimy.
Przez
chwilę panuje cisza, oboje trawią wagę własnych słów wpatrując
się to raz w wodną toń, to raz w bezgwiezdne niebo. Ta rozmowa nie
należy do najłatwiejszych, bowiem oboje zdają się grać w otwarte
karty, a na niektóre pytania nie chcą znać odpowiedzi. Po
niedługiej przerwie znów odzywa się Megan:
— Władza
—
burka Megan z wyraźną odrazą.
—
Naprawdę tylko to tobą kierowało, kiedy zakładałeś
Prawdę?
— Nie
do końca. Wiesz, nigdy nie miałaś uczucia, że urodziłaś się po
to, by dokonać rzeczy wielkich? By zmieniać świat? To był jeden z
moich życiowych celów, naprawić błędy naszych ojców.
— Nie
uszlachetniaj zbrodni.
— Dlaczego
traktujesz mnie jak wroga? Stoimy chyba po tej samej stronie
barykady.
— Chyba
robi dużą różnice. Zostawiłeś mnie na śmierć, wtedy w tym
budynku.
— Gdyby
chodziło o uratowanie milionów zrobiłabyś to samo. W życiu
czasem trzeba podejmować trudne decyzje, które tyczą się dobra
ogółu, ta należała właśnie do takich
—
szepcze przysuwając się bliżej dziewczyny.
—
Nie
rozumiesz mnie. To ty jesteś moim zgubieniem, bo to przez ciebie
codziennie, gdy zamykam oczy mam przed nimi budynek miażdżący
ludzi. Nie ma dnia, abym nie rozliczała się z ofiar każdej ze
zbrodni. Z tych wszystkich, które musiały zginąć, byś mógł
spełnić swoje ambicje.
— Może
najwyższy czas zapomnieć?
—
pyta nieśmiało.
— Zapomnieć
co? To jak Marcus zdetonował się, byś mógł z hukiem wejść w
umysły ludzi, czy może to jak oddałeś mnie w ręce władzy?
—
przypomina kolejny raz Meg.
—
Dobrze
wiesz, że to nie wszystko tak było. Nie pozwoliłbym ci zginąć,
to wszystko było upozorowane, byś mogła stać się męczennicą
dla rebeliantów. By mieli symbol, za który warto byłoby umierać.
— W
takim razie, po co tu jestem?
—
pyta dziewczyna.
—
Pomyślałem,
że skoro rozpoczęliśmy to wspólnie, to oboje powinniśmy to
skończyć.–
Niespodziewanie mężczyzna chwyta dziewczynę za rękę i
szepcze jej do ucha.–
Razem.
W
tej jednej sekundzie Meg pojmuje, dlaczego Apostus był dla niej tak
wyrozumiały. Pożądał ją, jednak nie darzy uczuciem. Chciał
zdobyć kolejne trofeum, które skończy pomiędzy starymi porożami
jelenia, a zapomnianą książką. Mimo to teraz wszystko się zmieni
i dziewczyna dobrze o tym wie. Ma w garści trzy rządzące
ugrupowania. Ojciec stoi na czele rządu, a kochankowie przeciwko.
Może to zbieg okoliczności, a może zwykły żart losu, że
najwięcej zależy teraz od osoby, która jest na granicy przepaści
emocjonalnej. Już niedługo okaże się czy jej spryt pozwoli
zwyciężyć pokojowi, czy może raczej zaostrzy konflikt. Wszystko
jest w rękach wątłej, jednak walecznej istoty jaką jest Meg.
Po
krótkie przerwie, dziewczyna bez wahania, pyta. Dobrze wie, że
jedna z odpowiedzi otwiera przed nią furtkę do władzy absolutnej.
— Musimy
wracać?
— Nie,
jeśli nie chcesz —
odpowiada mężczyzna.
Szach
mat, pomyślała.