Oto pojawia się Katniss, a wraz z nią parę dialogów z Kosogłosa.
Snow-bez odbioru.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny raz budzi mnie strzał z broni, otwieram oczy i od razu wiem, że to jedynie mój umysł kolejny raz płata mi figla.
Kilka dni temu przywieziono tu zranionego ptaszka, małe pisklę naszej rebelii, samą Katnis Everdeen. Jeszcze ani razu się nie obudziła, dlatego dzień w dzień zwinnie podbieram jej osobistą porcje morfalininy, którą bezczelnie zaczynają mi ograniczać pseudo lekarze. Jej policzki z dnia na dzień przybierają coraz zdrowszy kolor, widać, że dochodzi do siebie.
Tutaj nie dzieje się totalnie nic, wszyscy są tak samo ubrani i tak samo zabiegani, jednak z łatwością można odróżnić mieszkańców 13 od uciekinierów z innych dystryktów. Imigranci są wciąż uśmiechnięci, przejęci swoimi zadaniami i troszkę zagubieni pod wpływem takiej ilości korytarzy. Co rusz ktoś wpada do czyjejś kwatery lub do szpitala myląc to z fermą drobiu lub innymi pomieszczeniami. To miejsce, stało się dla nich prawdziwym rajem, mają zapewnione bezpieczeństwo, jedzenie i dach nad głową, nie muszą już niepewnie patrzeć w przyszłość, jednak wszyscy oni dobrze wiedzą, że wojna kiedyś się skończy i przyjdzie im wrócić do zgliszczy dawnych domostw.
Wstaje i przechodzę przez śnieżnobiałe kotary wprost do łóżka tej idiotki.
Wielka Katniss Everdeen, igrająca z ogniem poparzyła się własnym płomieniem. Zaprowadziło ją do tego to samo co, sprowadziło śmierć na trzy słodkie istotki z kołysanki. Bezkresne poczucie bezpieczeństwa, którego staram się wystrzegać, jak tylko mogę.
Masz farta, że nie wykończyłam cię wtedy na arenie myślę.
Nagle ku mojemu rozbawieniu budzi się, otwierając szeroko szaro-matowe oczy.
-Żyję- oświadcza uroczyście, jakby to kogokolwiek w okół obchodziło, ma pecha, że pierwszą osobą jaką zobaczy, będzie to nie kto inny tylko ja.
- No co ty mi powiesz, ciemna maso.-Podchodzę bliżej i uśmiecham się szyderczo.
Twardo rzucam się na jej łóżko, na co ona odpowiada jedynie ohydnym grymasem twarzy, spotykający się z moim ogromnym uśmiechem zadowolenia.
-Ciągle trochę obolała? - pytam odłączając przy tym jej kroplówkę przyczepiając ją do swojego wenflonu.
Lecz ku mojemu zdziwieniu nie otrzymuje żadnego tekstu czy próśb oddania morfalininy. O nie, widzę w jej oczach zrozumienie, żal i współczucie, jednak nie robi to na mnie najmniejszego wrażenia.
-Może ci z Szóstki wiedzieli, co robią jak ćpali ile wlezie i malowali sobie kwiatki na skórze. Niegłupi sposób na życie. W każdym razie wydawali się szczęśliwsi niż reszta z nas.
Przez chwilę w naszej rozmowie zachodzi przerwa. Obie przyglądamy się sobie, spoglądamy w oczy i oceniamy jak bardzo wojna wyniszczyła nasze organizmy. Po wstępnych oględzinach stwierdzam, że to ja dostałam fizycznego kopniaka, a brak włosów na głowie tylko potęguje efekt, jednak od tygodnia Plutarch zaczął podawać mi tabletki na ich porost, i choć byłam sceptyczna muszę przyznać, że po tym czasie widać efekty. Jednak to ona została złamana psychicznie, jest w znacznie gorszym stanie niż wtedy na arenie po ataku głosokółek. Okręt Katniss zaczyna tonąć, tak jak i mój. Obie jesteśmy już niedaleko finału, gdzie wyda się gdzie jest nasze miejsce.
-Wytrzasnęli skądś lekarza od głowy i teraz przyłazi do mnie codziennie i niby pomaga mi dojść do siebie. Dobre sobie, gość, który całe życie spędził w króliczej norze, ma mnie stawiać na nogi. Debil do sześcianu. Co najmniej dwanaście razy na sesje powtarza, że zupełnie nic mi nie grozi.-Uśmiecham się, mam nadzieje, że rozumie co mam jej przez to do powiedzenia.- A ty, Kosogłosie? Czujesz się całkiem niezagrożona?-Pytam.
-O tak. Właśnie tak się czułam, dopóki mnie nie postrzelili.-Biadoli Everdeen.
-Daj spokój, kulka nawet cię nie drasnęła. Cinna o to zadbał-oświadczam.
-Mam połamane żebra?
-Nawet nie to, tylko solidnie poobijane. Tyle, że siła uderzenia rozerwała ci śledzionę i nie udało się jej naprawić.-Oznajmiam, machając przy tym ręką, co ma oznaczać, że to nic poważnego.-Nie przejmuj się, i tak jej nie potrzebujesz. Gdyby było inaczej, toby ci jakąś znaleźli, nie? Wszyscy musimy dbać o to, żebyś nie umarła.
-Dlatego mnie nie cierpisz?-pyta, jakoby myślała, że mnie rozgryzła.
-Tylko po części-przyznaje.-Z pewnością coś wspólnego ma z tym zazdrość, a poza tym uważam, że trochę trudno cię łyknąć. Te twoje tandetne problemy sercowe i postawa obrończyni uciśnionych! Problem w tym, że nie udajesz i przez to jesteś jeszcze bardziej nieznośna. Oczywiście potraktuj to jako osobistą wycieczkę.
-Sama powinnaś być Kosogłosem. Nikt nie musiałby podawać ci, co masz mówić-zauważa.
-Fakt, ale mnie nikt nie lubi-odparowuje.
-Mimo to ci zaufali, kiedy trzeba było mnie wydostać-przypomina mi.-No i boją się ciebie.
-Tutaj może i tak, ale w Kapitolu to ty budzisz teraz strach.-Niespodziewanie w drzwiach pojawia się kuzyn Katniss, a ja szybko podłączam rurkę z morfaliną do wenflonu dawnej sojuszniczki.-Twój kuzyn się mnie nie boi-szepcze jej do ucha, trochę poufnie, trochę dwuznacznie, ale jednak zdanie swoje zadanie spełnia, bo na twarzy Kosogłosa pojawia się lekki rumieniec i ogromny wyraz zakłopotania. Jeszcze przez sekundę napawam się efektem, po czym zeskakuje z łóżka kierując się wprost na drzwi, po drodze ocierając się biodrem o nogę Hawthorna, dodając-Prawda, boski?-Co powoduje ich jeszcze większe skrępowanie i zakłopotanie. Ich zdziwione miny spotykają się z moją rozpromienioną buzią, która nie może się powstrzymać i wybucha pełnym rozbawienia śmiechem.
Wychodzę z sali kipiąc śmiechem, nie mogę się powstrzymać, już nie pamiętam kiedy ostatnio dostałam takiej głupawki. Idę wprost na stołówkę gdzie dziś daniem głównym jest ohydna breja z ziemniaków, kurczak mniejszy niż niejedno pisklę, podejrzana surówka i jedyny plus tej uczty-kompot z czerwonej wiśni, który gdyby nie chemiczny posmak byłby idealnym ochłodzeniem na upalne dni. Nikt tu nie wybrzydza, nikt oprócz mnie oczywiście.
Również nikt nie chce ze mną gadać, ale już przywykłam do ciągłej samotności, choć jest jeszcze Lana. Gorzej z tym, że wszyscy patrzą się na mnie jak na oszołoma. No może fakt, jestem łysa i brzydka, ale to nie powód aby cały czas się lampić, jak na więźnia lub psychicznie chorą. Może jednak mają w tym trochę racji bo napis na prawej ręce głosi- Niezrównoważona psychicznie.
Nagle do mojego stolika podchodzi całkiem przystojny chłopak niewiele starszy ode mnie. Gdy tak na niego patrze, mam nieodparte wrażenie, że kiedyś się już spotkaliśmy.
-Hej, moglibyśmy porozmawiać?
-Niby o czym ?-pytam wpychając do buzi kurczaka tak małego, że zjadam go na raz.
-Mamy wiele wspólnego, a nowy towarzysz ci się, nie sądzisz?-pyta.
-Sądzą sędziowie. Ja wolę działać-ucinam krótko jego propozycje.
-Nie chcę prosić cię o rękę, chciałbym tylko z tobą porozmawiać.
-Jedna rozmowa, pod warunkiem, że oddasz mi swoją porcję.-Przedstawiam swoją propozycję.
Szybko i zręcznie przerzuca na mój talerz mikroskopijnego kurczaka, stonowaną dawkę ziemniaków oraz surówkę składającą się z kapusty i Bóg wie czego jeszcze. Muszę nabrać siły, a co za tym idzie, więcej jeść, nawet jeśli jest to tak ohydne jak to. Muszę przyznać, że już w Kapitolskim więzieniu jedzenie było o wiele smaczniejsze.
Szybko zjadam i wraz z tajemniczym chłopakiem wychodzę ze stołówki
-A więc? Jaką niecierpiącą zwłoki sprawę ma pan dla panienki Mason?-pytam udając niezwykle znużoną jego towarzystwem
-Cii! Poczekaj, nie tutaj-szepcze i chwyta mnie mocno za dłoń prowadząc przez setki korytarzy.
W prawo, prosto, znów w prawo, schodami w dół i tak cały czas, aż wreszcie dochodzimy do ogromnych żelaznych drzwi zza których widać parujące zimno. Schodząc coraz niżej czułam spadającą temperaturę, ale tutaj panuje prawdziwy ziąb.
Chłopak otwiera drzwi i wnet okazuje się, że to chłodnia. W środku oprócz niebywałego mrozu są całe szeregi ogromnych wałów mięsa, błękit lodu miesza się tu z soczystością zamarzniętej krwi. Chwilę zajmuje nam przejście całej tej alei martwych zwierzą. Na końcu długiego korytarza znajdują się kolejne drzwi, a raczej drzwiczki. Są tak małe, że ledwo sięgają mi do bioder, jednak z łatwością oboje przez nie przechodzimy, a naszym oczom ukazuje się całkiem przytulnym pokoikiem jak na dystrykt 13.
Ma gdzieś z 6 metrów, a całą jego powierzchnie przykrywa miły futrzarzy dywan, na którym leży mała stara kanapa, telewizor i kolejne drzwi prowadzące do niebieskiej łazienki. Zauroczona pomieszczeniem rozglądam się uważnie, po czym padam ciężko na kanapę czując przy tym jak moje ciało odbijają delikatnie sprężyny.
-Znalazłem je całkiem niedawno, nie wiem kto w nim mieszkał, jednak póki co nie spodlałem się z lokatorem.
-To aż dziwne, że Coin pozwoliła na taki luksus.
-Myślę, że ona nawet o tym nie wie. Jestem Faris.
Gdy siada kłomnie przyglądam mu się lepiej i po bliższym stwierdzeniu, wiem kogo mi przypomina; kogoś bliskiemu mojemu sercu.
Jego ręce lekko drżą, przez przechadzkę po chłodni. Jego onieśmielające brązowe oczy wpatrują się we mnie, niczym w zwierzynę. Ma w sobie tą samą zwierzęcą siłę co Rail. Tak samo dziki, tak samo nieokiełznany i napewno tak samo bezlitosny.
W chwilach takich jak te można odnieść wrażenie, że duchy istnieją naprawdę.
-A ja Johanna, mam bardzo ciekawą plakietkę, na której pisze zdezorientowana psychicznie, nie wierzysz? Spójrz!-Wypinam mu mnie pierś na co on odpowiada miłym uśmiechem.
-Potraktuje to jako miły początek znajomości. Nie musisz mi mówić kim jesteś, przecież wszyscy wokół dobrze to wiedzą.
-A więc? O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
-Chodzi o pewną wycieczkę.-Zaczyna się robić ciekawie.- Wycieczkę wprost do Kapitolu, by dorwać, kogoś kto wszystkim nam zalazł za skórę. Johanna, mam zamiar zaoferować ci jedyną w swoim rodzaju okazje do zemsty, nie zaryzykowałabyś dla niej? -Pyta, a ja dobrze wiem, że obietnice w trzynastce nie zawsze są dotrzymywane, to głównie mamienie oczu.
-Wiesz, do tej pory to wciąż ryzykowałam życie, więc przydałyby mi się jakieś wakacje, skarbie. Zrozum, tu jesteśmy bezpieczni i nic nikomu z nas nie grozi, po co niby miała bym tam jechać ? Człowiek nie żyje samą zemstą.
-Ech.. Tylko nie próbuj mi wmówić, że nie chcesz się zemścić
-Tego nie powiedziałam.-Oświadczam, na co on odpowiada miną pełną zdziwienia i całkowitego niezrozumienia mojego toku myślenia.
-Posłuchaj mówię w pełni serio, mam zamiar zorganizować tajną misje na Kapitol. Coin ani ktokolwiek wysoko postawiony nic o tym nie wie. Zbieram ludzi, a ty jesteś niezbędna.
-I co dalej ? Nawet jeśli uda wam się uciec z 13 co dalej? Przejście przez cały kraj trwało by grube miesiące... Nie mieli byście jedzenia, pieniędzy, transportu. Nic... Chcesz tak po prostu wyruszyć na Kapitol uzbrojony w dziarski uśmiech i szajbuskę?
-Tu mogę Cię zaskoczyć. Mam już szczegółowo ułożony plan.
Co do planów to panuje wśród nich jedna reguła- zawsze coś pójdzie nie tak jak trzeba.
-Jaki plan, jeśli mogę wiedzieć?-pytam litościwie.
-Dokładnie za półtora miesiąca do Kapitolu zaczną wylatywać poduszkowce z naszymi żołnierzami. Ja mam być jednym z pilotów, podczas inwazji na Kapitol. Zginie wiele ludzi, ale głównie niewinnych Kapitolczyków.-Nie ma niewinnych Kapitolczyków, szepczę pod nosem.- W trakcie lotu, gdy będziemy przelatywać koło posterunków wrogów udamy zestrzelonych i wylądujemy, odczekamy jeden dzień i wtedy polecimy do samej stolicy, a tam zrobimy własne natarcie od środka, zabijając tych, którzy na to zasługują. Wiem, plan trochę szalony, ale przy odrobinie szczęścia może się udać... A i jeszcze mamy to.
Wyciąga mały spłaszczony okrąg, zaczyna wciskać jakieś guziki i natychmiastowo w niebo zaczynają wystrzeliwać tysiące budynków, a wśród nich setki kropek migających na różne kolory całkowicie nieregularnie.
-Co to jest?-Patrzę się jak zahipnotyzowana na te migające kolory, już dawno nauczyłam się, że są niezwykle cenne.
Nagle nieruchomieje, każdą częścią mojego ciała jestem świadoma tego co widzę. Nie jest to miasto, nie jest to dom, tylko arena, która kolejny raz woła zewem krwi pierwotnej. Czuję jak do mnie szepcze ten ostatni raz..
Faris idealnie czytając z mimiki mojej twarzy postanawia dorzucić coś jeszcze co napędza mnie by wziąć udział w jego planie.
-Tym razem, każdy z nas jest trybutem i każdy może wygrać, ale oboje dobrze wiemy komu w tym przeszkodzić prawda?
-Tak.
-A więc, jak będzie? Zaryzykujesz? Ten ostatni raz?
Witaj Snole! Dawno mnie tu nie było, idk... XD tęskniłam za twoją pisaniną, ya know.
OdpowiedzUsuńDżołana świruje, podoba mi się to. Zgodzi się na superhiperekstramega tajną misję, no nie? W końcu to Dżołana...
Ten Faris jest dziwny, nie lubię go. Taki Railowy, ale jednak nie. XDDD
Chciałam coś zacytować, że niby coś mi się spodobało najbardziej, ale musiałabym wtedy wziąć cały rozdział, więc nie mogę XDD
weny, żelków, poniaczy życzy Liska, znana ci jako Lisica
P.S. i bogatego zająca and nieśnieżnych świąt 😁